Joyland - Stephen King

JOYBOOK


Devin Jones to początkujący student, który by zarobić na czesne zaczyna pracę w lunaparku Joyland, gdzie szybko staje się bohaterem uratowawszy życie dziewczynce, a potem koledze z pracy. Kiedy zrywa z nim dziewczyna, załamany postanawia nie wracać na razie na studia i podejmuje stałą pracę w Joylandzie. Lunapark zaczyna fascynować go coraz bardziej, bowiem w Domu Strachów naprawdę straszy. Duch dziewczyny zamordowanej tu przez laty, której mordercy nie złapano do tej pory. Dev podejmuje się własnego śledztwa... 


Od kiedy King zapowiedział wydanie "Joylandu" (a potem polski dystrybutor naszą edycję zaraz potem) z jednej strony z niecierpliwością zacierałem ręce a z drugiej czułem obawy. Niby King ostatnimi czasy powieści pisał coraz lepsze (z genialnym "Dallas '63" na czele), ale z drugiej pojawiało się pytanie ci właściwie ciekawego może zaprezentować tym razem? Wydawałoby się, że wszystko w podobnej tematyce powiedział już wcześniej. A jednak lektura Joylandu ani odrobinę mnie nie rozczarowała. I choć nie jest to powieść na miarę wspomnianego już przeze mnie Dallas (nie tylko formatem - tym razem dostajemy tylko ok 340 stron, a to malutko jak na Króla), to polecić mogę ją każdemu i t z czystym sercem. 


Siła tej książki, jak wszystkich najlepszych dzieła pana Stephena, jest oczywiście nie horror a wątki obyczajowe. I dzięki, ci Królu, bo tym razem praktycznie dostajemy samą obyczajową opowieść z nutką thrillera i paranormalnych zjawisk. Opowieść o miłości, zdradzie, śmierci, bólu i losie, z którym pogodzić się nie można. Opowieść pełną emocji (scena, gdy dziewczynka tuli Deva w stroju psa po tym, jak ocalił jej życie gotowa jest wyciskać łzy z oczu), którą czyta się jednym tchem. Mamy tu wszystko, za co Kinga się kocha. Pierwszoosobowa narracja, lekki styl, dużo przemyśleń o życiu, miłości i seksie, sporo humoru, nieco grozy (kolejny plus za podanie jej głównie w formie miejskiej legendy) i wzruszeń. Jak w życiu, gorycz miesza się tu z radością i jak w życiu nie wiele zdarza się happyendów. 


A skoro o endach mowa, zakończenie też jest udane. I nawet wątek z seryjnym mordercą (swoją droga jego tożsamości nie sposób się domyślić) nie został zepsuty. I choć sam finał Mike'iem jest wiadomy, to nadal niesie on sporą falę emocji. Cieszy mnie też praktyczny brak nawiązań do innych dzieł, przez co po Joyland mogą śmiało sięgnąć nieznający Kinga czytelnicy i nie czuć się zagubieni. Choć Król nie byłby sobą, gdyby nie puścił oka do stałych czytelników. W końcu czymże innym jest Joyland, jak nie przekrojem przez motywy, które znamy już z "To", "Lśnienia" czy paru innych książek autora? I pewnie gdybym przeczytał go nie znając innych utworów Króla Horroru z Maine, przyznałbym gwiazdkę więcej. A tak, jest jak jest. 


I na koniec w formie podsumowania powiem tylko jedno: jeśli lubicie Kinga, kupujcie w ciemno. Jeśli nie znacie, spróbujcie. Książka jest świetna i co najważniejsze utrzymana na jednakowym poziomie. A jest to wysoki poziom. Polecam.

Komentarze