Ostatnia noc w Twisted River - John Irving


WYPADKI RZĄDZĄ ŚWIATEM


Wypadki rządzą światem, to motto życia kucharza Dominica Baciagalupo, który samotnie wychowuje syna w wiosce Twisted River. W surowym środowisku drwali i flisaków wypadki są na porządku dziennym. Ale pewnego dnia ma miejsce tragedia – ginie chłopiec pracujący przy spływie drewna. Do kolejnej tragedii dochodzi już wkrótce. Daniel, syn Dominica, przypadkiem dokonuje czynu, przez który obaj muszą uciekać. Tak zaczyna się ich tułaczka i rozwijana powoli kariera pisarska Daniela. Ale przeszłość nie śpi…


Podstawowy zarzut, jaki można mieć do twórczości Irvinga, jest taki sam, jaki odnosi się często do filmów Woodyego Alena. A mianowicie, że autor wciąż pisze o tym samym. Właściwie każda jego powieść opowiada o jednym – życiu. Życiu bohatera, który pochodzi z dysfunkcyjnej rodziny, od jego dzieciństwa, do późnej starości, przeplatana biografią rodzica/rodziców. Można opowiedzieć to na multum sposobów, ale Irving wciąż i wciąż robi to w jeden i ten sam. I nawet konkretne motywy powracają raz za razem: niedźwiedzie, aborcja, poronienia, kazirodztwo, pisarstwo, duże kobiety stanowiące obiekt westchnień bohatera, dziwaczny seks (sam Irving – molestowany zresztą w młodości przez kobietę - mówi, że jego bohaterowie to seksualni outsiderzy), śmierć dzieci…


Tak też jest w „Twisted River”. I byłaby to pewnie porażka, bo ileż można czytać o tym samym od tego samego człowieka, gdyby autorem nie był paradoksalnie Irving właśnie. Jego pisarska biegłość bowiem sprawia, że książka fascynuje i zachwyca, i choć nie bije najlepszego moim zdaniem dzieła pisarza „Hotelu New Hampshire”, warto ją poznać, oj warto. I to bardzo.


Treścią jest to powieść pozornie prosta - historia życia jednej postaci - nie mniej i na tym polu Irving pokazał co potrafi. Szczególnie widać to w momencie, w którym wspomnienia przeplatają się z fikcją, w którą wierzył jeden z bohaterów, co wyjaśnia w jednej chwili wszystko i nadaje opowieści zarówno prawdziwości jak i głębi. Potem następuje pewna stateczności historii, ale i ją czyta się z lekkością i przyjemnością, a przetykające ją momenty iście rewelacyjne, podnoszą rangę całości. Zresztą to właśnie takie momenty u Irvinga zawsze były czymś, dla czego warto było czytać nawet słabsze powieści – choć w pierwszych swych dokonaniach splatał je w dość chaotyczny sposób.


Wśród takich momentów, w tej powieści na szczególną uwagę zasługuje scena poronienia, która – tak jak scena aborcji w finale „Regulaminu tłoczni win” – wspina się na wyżyny poetyckich opisów dostarczając przy tym (tak jak i wspomniany moment usuwania ciąży) zadziwiająco pięknych i pozytywnych emocji.


Poza warstwą czysto gawędziarsko-stylistyczną dochodzi jeszcze warstwa osobista. Każda z książek Irvinga jest pełna autobiograficznych treści, „Ostatnia noc…” prezentuje ich jednak zdecydowanie więcej niż poprzednie. Główny bohater, Daniel, to alter ego samego autora. Pisarz urodzony w tym samym roku, chodzący do tych samych szkół… Danny pisze nawet takie same powieści jakie napisał Irving, choć pod innymi tytułami, i wyłapywanie tego typu smaczków staje się dla fanów autora dodatkową przyjemnością.


Ale „Twisted River” to przede wszystkim po prostu znakomita, dopracowana, realistyczna i niesamowita powieść o życiu. Głęboka, szczera, prawdziwa i świetnie napisana. Dlatego polecam ją Waszej uwadze, jeśli lubicie w literaturze wyższe wartości, bo naprawdę warto poznać Irvinga i jego świat.

Komentarze