Rezydent wieży, Księga I - Andrzej Tuchorski


REZYDENT WIERZY


Magowie to pożyteczni ludzie. Odczytają niewidzialną mapę, zdejmą niezdejmowalny hełm, dla smoka także coś zrobią. Taki przynajmniej jest czarodziej z wieży Irrum, bohater tej historii, który różne potrafi miewać przygody. Szczególnie, gdy da się na tym coś zarobić.


Fantasy to nie mój gatunek, ale jak w przypadku każdego „nie mojego” gatunku, jeśli książka jest dobra, chętnie ją poznam. Tą poznałem, bo dołączona była do jednego z numerów „Fantastyki” – inaczej na pewno bym jej nie kupił. Bo co to za okładka? Abelard Giza z kabarety Limo udający Araba? Litości! I co z tego, że na tle zamku? Nie ocenia się jednak książek po okładce, a przecież wiele razy bywałem zaskoczony bardzo pozytywnie przypadkowo wziętymi w ręce książkami, po które, gdyby nie ów przypadek, nigdy bym nie sięgnął. Niestety, tym razem dostałem pozycję tak przeciętną, że z trudem przyszło mi dać 5 gwiazdek na 10 możliwych. Przekonała mnie ostatnia z historii – bowiem „Rezydent…” to zbiór luźno połączonych ze sobą opowiadań – „Bogini miłości.”


Treść w „Rezydencie…” jest sztampowa i oczywista. Owszem, autor ma zadatki satyryczne i mógłby zrobić z tego znakomitą rzecz a la „Achaja”, ale postawił na powielenie najgorszych schematów i rzucenie czasem durnego dowcipu. Styl też jest tak nijaki, tak beznamiętny, tak pozbawiony czegokolwiek charakterystycznego, że trudno go chwalić choćby za jakiś ułamek talentu. Choć nie można odmówić, że pisać autor umie. Całość, co jest na plus, czyta się szybko. Nie mniej jeszcze szybciej zapomina, dlatego też odradzam tę pozycję, chyba, że nie macie już czego czytać.


Podsumowując Rezydent wierzy – a magię, ja natomiast nie wierzę w wartość tej książki.

Komentarze