Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa (2012)

KOMPRESJA


Kiedy czytelnik zagłębia się w cykl powieści, które mu się podobają, naturalną koleją rzeczy jest, że chce zobaczyć ekranizację, jeśli takowa istnieje. Dziwne to zjawisko, bo przecież niczego nowego się nie dowie, a adaptacje prawie zawsze gorsze są od oryginału, ale człowiek to przecież istota wzrokowa i chce na własne oczy zobaczyć to, co dotychczas musiał sobie wyobrażać. Ja kończąc czytać 13-tomowy - póki co - cykl Felix, Net i Nika, po prostu musiałem obejrzeć jego filmową wersję. Nie dość, że oferował możliwość urealnienia fikcyjnych postaci, to jeszcze stanowił dość spore mimo wszystko wydarzenie w polskim kinie. Bo kiedy ostatnio mieliśmy nie dość, że ekranizację książki innej niż doprowadzające do mdłości romanse, komedie, które żenują zamiast śmieszyć i tradycyjne kino historyczno-wojenne, na które już nie mogę patrzeć, to jeszcze powieści SF? Oczekiwania były tak duże, jak spodziewane było rozczarowanie. I choć tragedii nie ma, trudno powiedzieć, by niesmak jaki zostawił przed latu „Wiedźmin” został zmazany.


Fabuła, wierna literze oryginału, prezentuje nam losy trójki tytułowych bohaterów, gimnazjalistów, którzy muszą stawić czoła nazistowskiej zagadce i wielkiej przygodzie, niosącej wiele niebezpieczeństw…


Pomysł niezły i wykonanie także nie przeraża. Efekty specjalne, jak na polskie kino, stoją na nie najgorszym poziomie, zdjęcia nie rażą w oczy… Muzyka, choć ciągle atakuje jedynym motywem, kojarzącym się z „Kometą nad Doliną Muminków” (zresztą początkowe sceny nad morzem są jakby żywcem wyjęte z tego filmu), nie odstrasza. Schody zaczynają się jednak w momencie poznania aktorów. Główna trójka nie umie grać i nijak nie pasuje do Felixa, Neta i Niki. Net jeszcze dialogami ratuje całość, wyglądem niestety nie, a płaczliwy Felix dobija, tak jak drewniana Nika. Dalszy plan, choć warsztatowo lepszy, jest koszmarnie niedobrany. Wystarczy wspomnieć Butlera, który w książce ma dłuższe, tłuste włosy i jest normalnego wzrostu i rozmiaru, w filmie zaś gra go niski, łysy i gruby aktor, a nie jest to jedyny przykład.


Drugim zarzutem jest kompresja. Książka była grubym tomiszczem, więc fabułę musiano ścisnąć, ale czasem ścisk ten uwiera widza. Ze względów budżetowych pozbyto się także kilku scen, które chciałem zobaczyć. A na dodatek, choć film w kinach był prawie 3 lata temu, do dnia dzisiejszego nie doczekał się wydania DVD.


Jak widać polskie kino nadal tkwi gdzieś na poziomie mulistego dna i nieliczne przebłyski nie są w stanie go ocalić. FNiN nie jest wyjątkiem, na szczęście da się go obejrzeć, a w sobie odnaleźć sentyment do czasów , kiedy pasjami oglądało się „WOW”, „Tajemnicę Sagali”, „Gwiezdnego Pirata” czy „Słoneczną włócznię”, bądź „Szatana z siódmej klasy”. Fani cyklu obejrzeć powinni, nie mniej szkoda, że zekranizowano najpierw tom drugi, a nie pierwszy, którego scenariusz został doceniony i nagrodzony.

Komentarze

  1. Ciekawe, jakoś ominęły mnie informacje o tym filmie. Jako fan serii książek na pewno obejrzę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz