Superman: Czerwony syn - Mark Millar, Dave Johnson, Kilian Plunkett

Супер человек


Mark Miller przeprowadza kolejną rewolucję i przetasowanie w świecie herosów. Na warsztat bierze tym razem ikonę Ameryki, Supermana, zmieniając status quo bohaterów bardziej, niż wszelkie epickie wydarzenia, równające z ziemią całe galaktyki.


Co takiego robi? Wyobraźcie sobie, że oto Superman rozbija się nie w Smallvile a w niewielkiej wsi w Związku Radzieckim. Tu dorasta, tu staje się bohaterem narodowym, a wreszcie staje na czele Państwa, tworząc utopię. Ameryka chce jego śmierci, więc na czele jej wysiłków staje geniusz, Lex Luthor. Ale i w ojczyźnie Superman nie ma pełnego poparcia. Założyciel Ruchu Oporu, Batman, szykuje własny plan zmian władzy…


Mocno polityczny i mocno prawdziwy – taki jest właśnie „Czerwony Syn”. Satyra na utopię czy politycznie niepoprawny żart z komunizmu? Odwrócenie schematów czy hołdowanie tradycji? Jakkolwiek by nie odbierać tego albumu, trudno jest nie dostrzec jego głębi i siły wymowy. Świetne dialogi, świetne pomysły, znakomite rozwiązania fabularne dalekie od sztampy, a wreszcie finał, który – choć oczywisty i prosty – nie pozwala o sobie zapomnieć. Wprawdzie nie zabrakło też kilku błędów czy zbytnich uproszczeń (uogólnień?) oraz banałów, nazewnictwo też przydałoby się inne – wyobraźcie sobie Super Cieławieka i Cieławieka Lietuczaja Mysz!, ale…


Gorzej jest z kreską, bo tak wielkie historie (przy „Synu” „All Stars Superman” wypada naprawdę blado i zachowawczo) powinny być genialnie zilustrowane. Alex Ross czy nawet Tim Sale zrobiliby to rewelacyjnie, nie mniej strona graficzna nie jest zła, nie straszy ani nie razi, choć i nie zachwyca przy tym. Kolor też pewien poziom trzyma, ale pokazy sztucznych ogni á la „Ultimate X-Men” wyglądają kiepsko…


Mimo drobnego sarkania – im większy album tym trudniej mu przebaczyć błędy – „Czerwony syn” to jeden z tych komiksów, które poznać trzeba bardziej niż koniecznie. Album, który przejdzie do historii i nie zostanie zapomniany. Polecam!

Komentarze