Dracula - Bram Stoker

KLASYKA, KTÓRA PRĘDZEJ CZAS RUSZY ZĘBEM, NIŻ NA ODWRÓT



Czy jest ktoś kto nie słyszał o Bramie Stokerze i jego „Draculi”? Czy znajdzie się ktoś, komu obcy jest najsłynniejszy wampir świata? W dobie sławy miernych historii pokroju „Zmierzchu” i jeszcze gorszych jego naśladownictw, warto przypomnieć sobie klasykę, która stanowi podwalinę całego gatunku.


Jest wiek XIX. Młody prawnik Jonathan Harker przybywa do Transylwanii na zaproszenie hrabiego Draculi. Spotyka się jednak z dziwnym zachowaniem miejscowej ludności, która na jego widok i cel podróży, albo stara się nie dopuścić do spotkania albo czyni gesty, które mają odegnać zło. Harker szybko odkrywa prawdę o Draculi i jego morderczych skłonnościach, i trafia w sam środek koszmaru, jakiego nigdy się nie spodziewał…


Kiedy człowiek staje przed wyzwaniem napisania kilku słów na temat klasyki, którą zna każdy, odkrywa, że określenie „wyzwanie” nie jest w tym wypadku wcale przesadzone. Z nowością, z aktualnym bestselerem, sprawa jest dość prosta – praktycznie wszystko już zostało wymyślone, jeśli o literaturę chodzi, więc można porównać z poprzednikami, odnieść się do znanych już tytułów. A w przypadku klasyki absolutnej? Właśnie, nie napisze przecież – „Dracula” to powieść bogato czerpiąca z tradycji filmów grozy, szczególnie obrazów powstałych w latach 20 ubiegłego wieku, pełna odniesień do choćby legendarnego już „Nosferatu” czy dzieł studia Hammer, oraz dokonań niemieckich ekspresjonistów. W końcu „Dracula” był pierwszy. Prekursor. Może nie jako opowieść o wampirach, te już bowiem, kiedy wychodził 118 lat temu, od dawien dawna krążyły wśród czytelników, ale jako historia, która wyzwoliła cały potencjał tematu. Nie przypadkiem przeszedł do historii on właśnie, a nie choćby „Narzeczona z Koryntu” samego Goethego. Nie przypadkiem też do dziś znajduje się we wszystkich najważniejszych zestawieniach, tak horrorów jak i powieści w ogóle.


O genezie (nękającym autora śnie), o znaczeniu, o seksualności etc., nie będę się rozwodził, bo przez ponad wiek uczynili to lepsi ode mnie i w sposób bardziej wyczerpujący. Skupię się na własnych wrażeniach płynących z lektury, a te są niezapomniane. „Dracula” czytany nawet teraz, w czasach, kiedy jego język stał się już w pewnym stopniu archaiczny (in plus jest więc fakt nowego przekładu), urzeka wizją i opisami. Zachwyca gęstym klimatem i siłą wyrazu. Jest w nim coś, co nie zestarzeje się nigdy i kiedy minie kolejne 100 lat, czytelnicy wraz będą sięgać po niego i z zachwytem zatapiać się w lekturze. Bo hrabia to nie metroseksualny nastolatek, który błyszczy w słońcu przez kilka chwil, by zniknąć za jakiś czas bez śladu. Dracula to fundament gatunku. Coś, co nie przemija i nawet znane na pamięć, dalej wciąga w swój świat. Zasysa, rzekłbym. Książki takiej jak ta, nie naruszy ząb czasu, złamie się prędzej, albo – co bardziej prawdopodobne – to powieść swym zębem, który nie stracił ostrości przez te lata, naruszy sam czas.


I choćbym nawet chciał, nie mam się czego „przyczepić”. „Dracula” jest częścią naszej kultury i popkultury, i nie znać go to wstyd. Dlatego nie zachęcam, a wręcz namawiam Was w sposób otwarty, do zapoznania się z tą powieścią. Szczególnie, że jej wydanie (nastrojowe ilustracje, analiza) robi wrażenie.

Komentarze