Authority #4: Narodziny - Mark Millar, Frank Quitely

IM WYŻSZA WŁADZA, TYM BARDZIEJ DEPRAWUJE


Mark Millar to autor, który wzbudza wiele emocji, oj wiele. Jedni go nienawidzą, bo przesadnie brutalny, bo kontrowersyjny, bo mało oryginalny (? – tak, spotkałem się z takim zarzutem z jednoczesnym chwaleniem Granta Morrisona, który nie dość, że powiela od kilku lat wszystko, co już było, to jeszcze uderza w komercję bez większych ambicji). Drudzy, i do tej grupy zaliczam się ja, uwielbiają jego twórczość, bo w zalewie krwi i przemocy pojawia się satyra i mocna prawda, bo kontrowersje pokazują mądrość a w mało oryginalnych pomysłach, w sztampie wręcz, Millar najczęściej znajduje coś, czego przez lata nie potrafił znaleźć nikt inny, wykorzystując to do maksimum. Dla mnie – i dla zdecydowanej większość czytelników komiksów – Millar jest wielki, bo pokazuje co by było gdyby bohaterowie istnieli naprawdę. Te ich ludzkie ułomności, błędy i charakterki. I ponieważ robi komiksy nie dla dzieci, czego niektórzy nie potrafią docenić. Jakby bolało ich, że herosi klną, kopulują i są łasi na sławę, a przy tym brutalni, bo właściwie kto im zabroni?


I tacy są bohaterowie „Authority”, komiksy, który znalazł się za sprawą Millara na liście Wizarda 100 najlepszych komiksów wszech czasów. To bohaterowie brudni, ale prawdziwi. Kiedy serię robił poprzednik, Warren Ellis, nie przypadła mi do gustu. Niby kontrowersyjna, ale przeciętna. Niby niegłupia, ale daleka od mądrości. Niby niesztampowa a przeciętna. Tylko jeden bohater, przejęty później przez Gartha Ennisa, Midnighter, ratował całość. Millar przejął cykl kiedy Ellis uśmiercił dowodzącą grupą Jenny i kazał radzić sobie pod nowym przywództwem.


Jenny nie żyje, ale w końcu w przyrodzie energia nie ginie, tylko przechodzi w inną energię. Gdzieś na świecie jej moc rodzi się jako dziecko stanowiące wcielenie całego zaczynającego się wieku XXI. Authority chcą je przejąć, rząd USA zabić, bo wiek XX bardziej im odpowiada – lepsze stare zło, niż nowa niepewność. I tak Authority stają do walki z grupą herosów wzorowanych na Avengers. Pytanie tylko kto tu jest gorszy, kto jest herosem i czy w ogóle ktokolwiek na takie określenie może zasłużyć?


Millar nie zmienia charakterów postaci, ale wydobywa z nich to, co najlepsze. A właściwie najgorsze. Dodatkowo tak, jak równocześnie z nim robił to Straczynski, a wcześniej Miller i Moore, konfrontuje Mark wielkie moce i wielkie ideały z ustanowionym prawem i wielką polityką. I popkulturą. Mocne to dzieło, brutalne (jest i dzieciobójstwo i okaleczenia i tym podobne rzeczy), ale na wskroś prawdziwe (po co ratować świat przed kosmicznymi zagrożeniami, kiedy ludzkość na to nie zasługuje, skoro nadal dopuszcza do tyrani czy ludobójstw) i przez to jakże przejmujące.


Dlatego polecam i to jak, bo choć od pierwszego wydania minęło już 15 lat, a polska edycja ukazała się 7 wiosen temu, dzieło nie straciło ani grama na aktualności i wymowie. Świetnie napisane, świetnie narysowane… Po prostu rewelacja.

Komentarze