Bóg we własnej osobie - Marc-Antoine Mathieu


ART DEO


W trakcie rutynowego spisu ludności dochodzi do zdarzenia, jakie nie miało wcześniej miejsca. Oto niepozorny człowiek stojący karnie w kolejce wraz z innymi okazuje się nie posiadać żadnego dokumentu potwierdzającego jego tożsamość. Na pytania o swoje personalia odpowiada krótko, że jest Bogiem. Podejrzenia o chorobie psychicznej się nie potwierdzają, potwierdza się natomiast boskość. Co w obliczy tego wydarzenia uczyni ludzkość? Chwilowa fascynacja mija szybko, Bóg zaś zostaje oskarżony właściwie o wszystko, a w sądzie rozpoczyna się proces...


Co by było gdyby Bóg rzeczywiście zstąpił pośród nas i to w czasach obecnych? Jak ludzkość powitałaby swojego Ojca i do czego by się posunęła? Na te pytania stara się odpowiedzieć Marc-Antoine Mathieu, francuski twórca, który w swym komiksie na zaledwie 124 stronach zderza boskość z odkryciami fizyki, paradoksami filozoficznymi i twierdzeniami rzesz teoretyków, pokazując zarówno jak człowiek widzi Boga i jak Bóg mógłby widzieć człowieka. To wszystko staje się jednak nie celem samym w sobie a środkiem do ukazania brutalnej prawdy o nas samych. Pretekstem do obśmiania naszych przywar i cywilizacyjnych uzależnień. Naszego konsumpcjonizmu a nawet poprawności politycznej, konwenansów.


Bałem się trochę tego komiksu i nie będę się z tym krył. Bałem się do jakich granic posunąć może się autor i bałem się, że może zechcieć – jak choćby Garth Ennis – zamiast skupić się na filozofii, wywołać emocje kontrowersjami, które popchną go na ścieżkę taniego skandalizowania. Obawy na szczęście nie ziściły się a „Bóg we własnej osobie” okazał komiksem, który odważnie dokłada swój głos do ważkich dyskusji, wywołując (prowokując!) mnóstwo refleksji i przemyśleń. I choć porusza temat, który już z założenia jest kontrowersyjny, choć pokazuje różne ludzkie postawy wobec tematu, który nikomu nie jest obojętny, udaje mu się nie szokować ani nie zniesmaczać, za co jestem autorowi bardzo wdzięczny. I w takim podejściu do tematu widać talent autora.


Graficznie album jest dość prosty, czarnobiały z nutą szarości – ale to wszystko dobrze współgra z treścią. Jakby oblec filozoficzny thriller prawniczy w otoczkę noir. Nie ma tu nadmiaru szczegółów, tła są sporadyczne, ale tak naprawdę niczego więcej nie potrzeba.


Nie potrzeba także dodawać niczego więcej w ramach konkluzji, jednak i tak to zrobię, bo chcę wprost polecić Wam ten rewelacyjny album. 

Komentarze