Lot 714 do Sydney - Hergé


Z TINTINEM NA POKŁADZIE


Po rozprężeniu, jakim zdecydowanie był poprzedni, skupiony na humorze tom, TinTin i jego przyjaciele powracają w pełnym przygód, niebezpieczeństw i zagadek albumie, gdzie sensacja przeplata się z komedią, wciągając czytelników w każdy wieku.


Tym razem TinTin, kapitan Baryłka i profesor Lakmus wybierają się w lot na Kongres Astronautów do Sydney.  Ma to być także okazja do odpoczynku i prawdziwych wakacji, w trakcie których nic niezwykłego nie ma prawa się im przydarzyć. Prawda? Niestety… Jeszcze zanim wsiądą na pokład, na lotnisku poznają miliardera, który zaprasza ich by towarzyszyli mu w locie. Cel podróży mają bowiem ten sam, a warunki zdecydowanie lepsze. Niestety, samolot zostaje uprowadzony przez bandytów i ląduje na wyspie. Bohaterowie zostają uwięzieni, ale wkrótce odkrywają jak wiele tajemnic skrywa to miejsce…


Ta cześć przygód TinTina chyba najbardziej przypomina to, co kilkanaście lat później widzowie dostali w wersji kinowej w przygodach Indiany Jonesa. Stare ruiny, legendy, nawet goście z kosmosu. I dużo akcji, która tak samo emocjonuje, jak rozbawia. Baryłka i jego okrzyki to jak zawsze perełka. Scena z przylepcem rozbraja odwołaniami do wcześniejszych przygód. Postacie także nie są jednowymiarowe. Kwestia kto jest tu gorszy, ofiara czy łajdak, leży na bardzo płynnej granicy. Mieszają się także gatunki, ale doskonale osadza je autor w ustalonych przez siebie ramach, sprawiając, że nie czuć sztuczności, nie czuć, że np. fantastyka jest nie na miejscu. Na miejscu jest bowiem wszystko, co być powinno, tak w scenariuszu, jak i grafice.


Hergé, mistrz metody rysowania zwanej czystą linią, pokazuje rzeczy, jakie ciężko uświadczyć u jego konkurentów. Pomimo prostoty ukazania bohaterów, jego tła i szczegóły konstrukcyjne pojazdów, budynków, roślinności cechuje realizm a jednocześnie dopasowanie do lekkości reszty.


Efekt? Świetny album nie tylko dla fanów gatunku. Znakomity pod każdym względem, oferujący wszystko to, za co od wielu dekad ceni się serię. Polecam.


A wydawnictwu Egmont składam podziękowania za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.

Komentarze