Pigmej - Chuck Palahniuk


AMERYKA, JAKO KAŁ, SPERMA I KREW


Pewnego razu był sobie pewien nie wymieniony z nazwy komunistyczny kraj, który szkolił sobie w najlepsze młodocianych terrorystów. I był sobie również pewien chłopiec, nastolatek, który jako terrorysta, wraz z podobnymi mu dziećmi, miał przeprowadzić w USA misję chaos - zamach, który zniszczy ten kraj. Przybywszy do Ameryki ów dziki i niski dzieciak zyskał pseudonim Pigmej i rozpoczął życie w typowo amerykańskiej rodzinie, czyniąc jednocześnie przygotowania do zamachu i zmieniając przy tym życie wielu ludzi...


Tak w skrócie przedstawia się tematyka "Pigmeja", 12 książki (i 10 powieści) Chucka Palahniuka. Tematyka przez autora świetnie wykorzystana już w debiutanckim Fight Clubie. Tematyka, która w połączeniu z szokującymi pomysłami autora (np. homoseksualny gwałt nastolatka na nastolatku - scena, w której krew i sperma mieszają się tworząc wizerunek flagi Stanów Zjednoczonych) powinna zachwycić spragnionych wstrząsu czytelników. Niestety. Z tej zabawy autora własnymi już niemal schematami, wyszła jedna z najsłabszych powieść w jego dorobku.


Początek jednak jest bardzo obiecujący. Zacofanie Pigmeja w połączeniu z nowoczesnością codzienności USA, jego ateizm z zderzeniu z religią i seksu z pornografią, są przyczyną masy komicznych, typowo dla Chucka czarnych i cynicznych w swym nieuznającym świętości humorze, wydarzeń. Pigmej i jego koledzy starając się nie zwracać na siebie uwagi, zwracają ją jeszcze bardziej. A ich sposób wyrażania się to pisarska perełka. Łamana angielszczyzna, którą się posługują zniewala. Przynajmniej na początku - potem zaczyna już drażnić.


Tak samo zresztą jak fabuła, która nie wnosi nic nowego do twórczości autora. A to irytuje, jako że Palahniuk dotychczas każdą ze swych powieści starał się pokazać coś nowego nie tylko fabularnie, ale i tekstowo. Nie twierdzę jednak, że tych zmian w ogóle zabrakło. Chuck porzucił tu bowiem charakterystyczny dla siebie styl, który w finale książki prezentował pesymizm pełen optymizmu. Tam nawet jeśli bohater wyszedł z całej książki bez większego szwanku, czekająca go przyszłość nie malowała się różowo. A jednocześnie pełna była swoistej nadziei na zmiany - nadziei, którą bohater mógł ziścić albo siłą albo wcale. W Pigmeju jednak zakończenie jest klasycznie optymistyczne (wręcz sztampowo) a to z ręki człowiek, który w przeszłości pisał, że "nadzieja to kolejny etap, z którego się wyrasta" jakoś mnie nie przekonuje.

Komentarze