Mędrzec kaźni - Tomasz Kowalski


BĄDŹ TU MĄDRYM W OBLICZU KAŹNI


Najpierw jest zbrodnia. Potem sąd, wyrok. Zabił, zabić i jego. Kara śmierci, którą ktoś przecież musi jednak wykonać. Kat. Sankcjonowany prawnie morderca czy człowiek prawa, potrzebny i godzien szanowania? Prawda leży tam, gdzie przekonania, ale gdzie leży ta prawda ogólna? I jak tu być mądrym w obliczu kaźni?


Wiosną roku 1939, wiosną niespokojną od wojennych obaw wywoływanych zapędami Hitlera, zjawia się w Paryżu młodym amerykański dziennikarz Steven Mullford. Przełożeni wysłali go by przeprowadził wywiad z katem, Thierrym Jakobem. W głowie ułożony ma konkretny scenariusz rozmowy, jaka odbyć ma w niewielkim mieszkaniu kata. Konkretne pytania, konkretne tory. Rzeczywistość szybko jednak weryfikuje jego plany, kiedy po wymienieniu zaledwie kilku zdań przekonuje się, że to wcale nie on rozdaje tutaj karty. Na dodatek w mieszkaniu znajduje się coś, co skrywa się za czarną zasłoną tajemnicy. Coś, co niezwykle intryguje Stevena. Coś, co Thierry obiecuje odsłonić, w swoim czasie…


To nie jest książka dla wszystkich i zabierając się do recenzji czuję się w obowiązku przestrzec o tym, co wrażliwszych. Już sam temat do łagodnych nie należy, rozważania nad karą śmierci i każdym rodzajem śmierci, jaką sankcjonują przepisy prawa zawsze budzić będzie kontrowersje, w jedną to czy drugą stronę. Ale nie o to chodzi. Treść i owszem, jest drastyczna, a napięcie potrafi sięgać zenitu (szczególnie w scenach przekonania się… nie, lepiej zamilknę, niech czeka na Was niespodzianka), ale autor posunął się jeszcze o krok dalej. Chciał zapewnić kurację szokową i udało mu się to osiągnąć, dodając powieści realizmu poprzez zilustrowanie jej, wśród ilustracji tych zamieszczając zdjęcia ściętych głów ofiar gilotyny. Czy to zabieg uzasadniony, można się spierać. Nie można jednak spierać się w kwestii znaczenia i mocy ”Mędrca kaźni”. Jego głębi i przerażającej prawdziwości.


„Mędrzec…” to, można chyba tak rzecz, bardzo czarny zbiór prawd i anegdot spod szubienicy. Spod gilotyny. Zza krzesła elektrycznego. Aż chce się zacytować Strachy na Lachy: „Wspinałeś się na stryczek, stałeś przy elektrycznych krzesłach”. Bo tak właśnie, wraz z każdym faktem, z każdą ciekawostką i relacją, wspina się Steven na specyficzny szafot prawd o ludzkiej hipokryzji. A czytelnik towarzyszy mu w tej drodze, niby podsłuchujący tą swoistą spowiedź, aż do samego końca, kiedy wszystkie karty zostaną wyłożone i…


Sięgnijcie i przekonacie się, co następuje po tym wielokropku i co kryje się w naturze każdego z nas. Zaręczam, że warto. Z przerażeniem, z bólem, ale z i satysfakcją – czytelnik wychodzi z tego spotkania sponiewierany, ale nie bez refleksji. Polecam, choć raczej tym, którzy mają w sobie dość odporności.

Komentarze