Czerwony stan - Kevin Smith


CZERWONY STAN


Kilka lat temu Kevin Smith, kultowy reżyser i scenarzysta, którego wczesne filmy stały się manifestem pokolenia młodzieży lat 90, zmienił front. Zapowiedzią tego była nieudana „Dziewczyna z Jersey”, a potem jeszcze groszy obraz „Fujary na tropie”. Inteligentne, wulgarne komedie, jakie tworzył w latach 90 (z przebłyskami dawnej inwencji w postaci „Sprzedawców 2” i „Zack i Miri kręcą porno”) zastąpił miałkimi, idiotycznymi obrazami, jakich pełno trafia na rynek kina domowego. Ale rok 2011 przyniósł zupełną zmianę gatunku. Smith zaatakował widzów krwawym horrorem, jakiego nie powstydziliby się czołowi twórcy torture porn. A przy okazji zrobił to z satyrycznym zacięciem. Czy spełnionym?


Red State opowiada historię trzech nastolatków, którzy postanowili skorzystać z internetowego zaproszenia kobiety na seks grupowy. Travis, Jared i Billy Ray wsiadają w samochód, docierają na miejsce, kobieta oferuje im piwo na rozluźnienie i… Kiedy odzyskują przytomność są uwięzieni w kościele, gdzie swe kazanie wygłasza pastor Abin Cooper – szaleniec znany ze swej nienawiści do seksualności pod każdą postacią. Jego zgromadzenie, sekta właściwie, to hermetyczna grupa złożona z samych bliskich, którzy ślepo wierzą w jego nakazy. Ofiary zaś, kolejne jak się okazuje, to dla nich grzesznicy stojący niżej w hierarchii wartości, niż zwierzęta nawet. Ich przeznaczeniem jest śmierć. Egzekucja dokonana z zimną krwią, bez wyrzutów sumienia i refleksji, za to z fanatyczną żarliwością. Gdy trzej młodzi ludzie czekają na swoją kolej, policja wpada na ich trop dzięki temu, że w drodze na seksspotkanie uszkodzili pojazd funkcjonariusza. Gdy jeden z mundurowych ginie, do akcji wkracza oddział ATF pod dowództwem agenta specjalnego Keenana, który dostaje jasne wytyczne – sekta Coopera to terroryści i już oficjalnie napisano komunikat, że nikt nie przeżył ataku na ich siedzibę. Nie ważne, że są tam małe dzieci…


Całkiem nieźle wyszedł Smithowi ten film. Reżyser w jednym z wywiadów stwierdził, że chciał zrobić obraz w stylu Tarantino czy bracia Cohen, ale nie ma takiego talentu. I rzeczywiście, do klasy tych twórców Red State bardzo daleko, ale w ogólnym rozrachunku to całkiem niezłe połączenie thrillera i gore. Właściwie blisko temu do filmów Eliego Rotha, protegowanego Quentina Tarantino, ale z głębszą nieco treścią i anarchistycznym przesłaniem. Bo przedstawiciele rządu tu, off record oczywiście, to najgorszy przykład człowieka. Lepsi od Coopera? Wcale nie. Tylko bezkarni dzięki patriot act.


Film jest sprawny realizatorsko, nieźle zagrany (skradziony Tarantino Michael Perks w roli Coopera znakomity jak zwykle), mroczny, krwawy, ale też bez przesadnego epatowania efektami gore. Czasem ocierający się o sensację, czasem o czysty horror (sceny z trąbami zwiastującymi apokalipsę – swoją drogą alternatywne zakończenie przywidywało rzeczywiste zstąpienie Czterech Jeźdźców), na pewno wart poznania. Bo choć nie jest to kino odkrywcze, a jak na Kevina Smitha dość przeciętne, to już jako film gatunkowy przyjemne. Chociaż przyjemność to odrobinę masochistyczna, kiedy patrzy się na owiniętego w folię człowieka, przywiązanego do słupa, któremu strzela się w sam czubek głowy, patrząc jak zalewa się krwią.

Komentarze