Taktotu - Jakub Dąbrowski


TAKTOŚWIETNAKSIĄŻKA


Drugi tom trylogii, która stanowi swoistą grę z czytelnikiem zabiera nas w iście oniryczną wyprawę. Thriller to? Horror? Bardziej jakby David Lynch napisał powieść zamiast kręcić film. A właściwie nowelę. Ale jak to było w przypadku jej poprzednika, „Surogata”, niepozorna wyglądem książka urzeka wnętrzem.


Wyobraź sobie, że pewnego dnia będziesz takim Jakubem Dąbrowskim i obudzisz się w jadącym pociągu. Powitają cię mdłości, ale też i pytania: bo właściwie co tu robisz? Dokąd zmierza skład? O co tu właściwie chodzi? Wyjdziesz wtedy na korytarz, spotkasz kumpla Michasia, zabawicie się w detektywów przeglądając zawartość własnych kieszeni, wypalicie skręta. Prawdziwa zabawa w detektywa zacznie się jednak wkrótce potem, kiedy poznany przypadkowo steward, po dołączeniu się do palenia, opowie Tobie, Wam, o fakcie zabicia jadącej pociągiem młodej aktorki, Roselli Fuertes. Gwiazdy polskiego kina, ba, prawdziwego narodowego skarbu. Jej ciało czeka na wyjaśnienie zagadki co się stało. We trzej podejmujecie się więc zadania rozwiązania go, ale do czego może Was to doprowadzić?


Ta książka napisana jest niemal tak, jak powyższe streszczenie. W „Surogacie” mieliśmy narrację w czasie teraźniejszym drugiej osoby liczby pojedynczej, tu czas zmienia się na przyszły, podmiotem natomiast jest trzecia osoba liczby pojedynczej. Początkowo taka zmiana stylu, kiedy jesteśmy przecież przyzwyczajeni do odmiennego formułowania treści może wprowadzić pewien zamęt – Stephen King skomentował to zresztą w swoim „Bastionie” lata temu – ale to tylko początek przygody z „Taktotu”. Strona, dwie, trzy… Potem zostaje już tylko przyjemność. I zagadki. Pytania. I wreszcie ten klimat, który przykuwa jak choroba.


A jaki to jest klimat? Kafkowski. W stylu Lyncha. Klimat snów, gdzie znajdujemy się nagle nie wiadomo skąd, w sytuacji, która powinna być absurdalnie nielogiczna, ale jednak nie myślimy nad tym, działamy. Bohaterowie robią podobnie. Owszem, myślą, ale są to myśli jakby nie do końca wynikające z wolnej woli. Oniryczne zasady przejmują ster na wszystkich polach, ale logiki nie brakuje. A całość fascynuje i tylko żal jest, że trzeba skończyć po 110 zaledwie stronach. Lepiej jednak kończyć wcześniej, a w wielkim stylu. Wiedzieć, kiedy przestać, nie zanudzać, a pobudzić apetyt. I tak robi autor tej noweli, a zarazem jej bohater. I bohater także wspominanego już „Surogata”, z którym ładnie się przenika, a który nie jest przecież konieczny do czytania „Taktotu”. I konieczny pewnie też nie będzie ostatni tom tego eksperymentu, tej gry, „Koncept numer 14”, ale czy po takich wrażeniach zechciałby ktoś to sobie odpuścić? Wątpię.


Dlatego polecam gorąco, naprawdę warto.


A portalowi Kostnica składam podziękowania za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.

Komentarze