Wioska morderców - Elisabeth Herrmann


WIOSKA BEZ MĘŻCZYZN


Tak mogłaby wyglądać „Seksmisja” gdyby nie była komedią Science Fiction a rasowym thrillerem z naprawdę ciekawym pomysłem na fabułę. I to thrillerem, który swoją estetyką ociera się o horror, zabierając czytelników w mroczną przejażdżkę bez trzymanki, gdzie reguły gatunku są na równi zachowywane, co i łamane.


Wesoła przedszkolna wycieczka do berlińskiego ZOO, jak ucięta nożem, przeradza się w koszmar, kiedy w klatce dzieci dostrzegają ludzką rękę. Chaos, strach, szok… Na miejscu zjawia się policja, ale pojawia się także ona – Sanela Beara. Młoda policjantka, którą ambicja pcha w kierunku awansu, angażuje się w sprawę, chociaż nie należy ona do jej obowiązków. Zaczyna się medialny szum, brakuje jednak konkretów, które pchnęły by sprawę do przodu, aż schwytana zostaje Charlie Rubin, która przyznaje się do popełnienia morderstwa. Sprawa wyjaśniona? Bynajmniej. Sanela nie zgadza się z typem przełożonych i decyduje się sama rozwikłać sprawę.

Tymczasem profesor Brock i młody psycholog Jeremy, przygotowując opinię o stanie jej umysłu dochodzą do wniosku, że wpływ na jej psychikę miało dzieciństwo spędzone we wsi Wendish Bruch. Wsi dziwacznej, bowiem pozbawionej zupełnie mężczyzn. Na dodatek jej mieszkanki także dalekie wydają się od normalności.

Jakie sekrety kryją się za zbrodnią i co dzieje się w tej osobliwej wsi?


Tego ja już Wam nie powiem, ale będziecie mieli okazję przekonać się już 12 kwietnia, kiedy to „Wioska morderców” będzie miała swoją premierę. A zaręczam, jest na co czekać. Jak uważam thriller za martwy gatunek, tak ta powieść po prostu mnie urzekła i to nie tylko na jednym polu. Z jednej strony zbrodnia i jej sprawca, z drugiej tajemnica bezmęskiej wsi, z trzeciej wierność i realność psychologiczna, dalej zwroty akcji, które nie popadły w schemat i udani bohaterowie. Bo trudno nie polubić zbuntowanej przeciw władzy stojącej nad nią Saneli albo nie dać się wciągnąć w próbę zinterpretowania Charlie i… Nie, te karty niech wyłoży przed Wam książka, a raczej autorka, która jak każdy dobry sztukmistrz wie, kiedy wyciągnąć z rękawa asa. I to bez szulerskich sztuczek, które sprawiłyby, że poczulibyśmy się oszukani. O nie, Elisabeth Herrmann nawet jeśli ucieka się do iluzji, by wprowadzić nas w ślepy zaułek, nie oszukuje, a to doceni każdy, kto się spotka z jej sztuką.


Oczekiwania na finał po poprzedzającej go treści i rozbudzonym apetycie są wielkie, ale i na tym polu udaje się niemieckiej pisarce wyjść z podniesionym czołem. Zakończenie bowiem oferuje to, co obiecywało o nawet jeśli nie każdego zaskoczy jak powinno, mocnym akcentem pokaże na co je stać.


A akcent ode mnie na koniec będzie bardziej niż przewidywalny – sięgnijcie, bo warto. Nawet jeśli nie przepadacie za thrillerem, nawet jeśli nie do końca czujecie ten gatunek albo już się Wam przejadł, nie zawiedziecie się.

Komentarze