Modlitwa za Owena - John Irving


MODLITWA DO OWENA


Oto jedna z najgłośniejszych powieści Johna Irvinga, jednego z największych żyjących współcześnie pisarzy. Autora nietuzinkowego i niepokornego. Kontrowersyjnego. Szokującego. Ale przede wszystkim autora, który ma nam coś do powiedzenia i to bardzo ważnego. A żebyśmy go w pełni wysłuchali, nie zawaha się na nas krzyczeć i ostrzem szoku wbić w głąb serca.


Poznajcie Owena Meany’ego, zwyczajnego, niskiego chłopaka o uszkodzonym głosie, żyjącego w Gravesend w New Hampshire. To dziecko spokojne, zdawałoby się pasywne, nawet nijakie. Ale jego życie naznaczone jest czymś, w co trudno jest być może uwierzyć. Bo kimże jest sam Owen? Człowiekiem czy jednak czymś więcej? Balansując na granicy bycia Mesjaszem i bluźniercą, wierzy, że jest narzędziem Boga, prorokiem, który doskonale zna swój los i swoje przeznaczenie, ale pozostaje istotna jakże kwestia – co jest prawdą, a co urojeniem? Czy życie Owena ma konkretny cel, czy może sam Owen wymyślił go sobie i za wszelką cenę dąży do jego realizacji? Na tle wielkich przemian zachodzących w Ameryce na przestrzeni lat 50 i 70 ubiegłego wieku, z pobrzmiewającą wokoło równie wielką polityką i wojną wietnamską, Owen i jego przyjaciel, a nasz narrator John, starają się odnaleźć w świecie, dla którego stanowią swoisty głos własnego pokolenia…


Ta książka została zainspirowana „Blaszanym bębenkiem” Güntera Grassa, autora, który miał na Irvinga wielki wpływ, a przy okazji był dla niego przyjacielem, ale bliżej jest jej w moim odczuciu do kontrowersyjnej powieści „Udław się” Chucka Palahniuka, niż jakiekolwiek innej (choć to oczywiście Palahniuk musiał inspirować się „Owenem…”). Podobnie, jak to było w „Udław się”, tak i tu bohaterowie muszą zmierzyć się z takimi kwestiami, jak tajemnica pochodzenia, możliwość bycia nowym Chrystusem i wiążącymi się z tym konsekwencjami i wątpliwościami. Czy Bóg wcielony w ludzkie ciało, dzieląc też ludzkie słabości, może być grzeszny? Może ulegać pokusom? Bardziej jednak Irving rozkłada na czynniki pierwsze przymioty i przekleństwa bycia człowiekiem, niż snuje teologiczną dysputę, choć trudno byłoby powiedzieć, że nie robi też tego drugiego. A robi to w charakterystycznym dla siebie stylu – stylu kontrowersyjnym, niektórych na pewno szokującym, ale lirycznym i pięknym.


Tym razem jednak mniej jest typowych dla niego wątków, powielanych raz po raz w kolejnych powieściach. Prostytucja, aborcja, Wiedeń, zapasy, niedźwiedzie – w „Owenie” wszystko to albo zniknęło zupełnie, albo też stało się jedynie wzmianką. Ale to ożywcza odmiana, powiew świeżości i dowód na to, że Irving to autor nie jednych tylko tematów, choć oczywiście ludzka seksualność i wojenne dramaty pozostały w sferze jego zainteresowań.


Poza tym Irving to wielki pisarz i to pod każdym względem. Poruszane tematy, to jak skłania do myślenia, jak znakomitą oferuje psychologię, jak konstruuje postacie czy wreszcie to, jak pięknie pisze, potwierdzają jego klasę na każdym polu. „Modlitwa za Owena” nie jest książką łatwą, pomimo niesamowicie przyjemnego, pełnego stylu, nie jest też książką dla wszystkich, a jednak każdy, kto zdecyduje się po nią sięgnąć, jeśli tylko ceni powieści z najwyższej literackiej półki, będzie usatysfakcjonowany. I będzie miał też wiele do przemyślenia.


Nie ma natomiast co myśleć nad tym, czy sięgnąć po losy Owena czy nie, ale jeśli ktoś jeszcze się waha, powiem wprost – polecam gorąco, bo to wielka literatura.

Komentarze