RadioActive Cross: Ostatnia Bitwa Epickich Rozmiarów - Łukasz Kowalczuk


WIELKA JATKA W ŚWIECIE PRZYSZŁOŚCI


„Breakdown, takedown, now it's on

Sold out, blow out, Donkey Kong

Well no, hell no, whatcha gonna do

They just keep coming for you

Bet some, get some, knock you down

Lowdown, showdown, kiss the ground

Well no, hell no, whatchoo gonna do?

Lights out, permanent snooze.”


Tak w swoim najnowszym singlu śpiewa punkowa (a właściwie teraz to już „punkowa”) kapela Offspring i gdyby szukać idealnej ścieżki dźwiękowej dla tego komiksu, ewidentnie powyższy kawałek („Coming For You” jeśli chciałby ktoś znać tytuł) spełniłby tą rolę. Bo co tu dużo mówić, Łukasz Kowalczuk, autor „Vreckless Vrestlers”, serwuje nam kolejny komiks walki, który utrzymany jest mocno w growej stylistyce. I ile płynie z tego zabawy dla czytelników spragnionych głupich komiksów, dla mądrych ludzi!





To był rok 1987, rok zmian. Nikt potem nie pamiętał, kto pierwszy nacisnął guzik. Ale kogo to miała obchodzić? Nieliczni ocaleni musieli przeżyć w świecie, gdzie powrócili dawni bogowie, a dinozaury ożyły i przemieniły się w mordercze maszyny do zabijania. W wieku XXV ludzkośc jest zgubiona, złożono broń, ale istnieją jeszcze oni: przywódca Tankard, lepki szpieg Książę Szlamu, Kobieta Ninja Snajper i wybuchowy filozof Bolivard. Razem tworzą Radioaktywny Krzyż i właśnie szykują się do ostatnie, największej walki w swoim życiu. Do samobójczej misji, ale która ich misja nie była samobójczą?


Każdy kto wychował się na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego wieku, na grach komputerowych, komiksach, ruchomych figurkach herosów, tanim kinie akcji i jeszcze tańszym kinie spod znaku Shaolin i innego karate, odnajdzie się w tym komiksie (jak i we wszystkich innych komiksach Kowalczuka) znakomicie. Tutaj sens nie jest potrzebny, logika jest zbędna. Liczy się walka, krew i atomowe wyziewy! Wojownicy kontra wrogowie, akcja pędzi, jak w typowej dwuwymiarowej bijatyce, zdrajcy zdradzają, zło się złości. A czytelnik? A czytelnik śmieje i pochłania kolejne strony. I choć wszystko pozornie wydaje się głupie, głupie wcale nie jest, bo Kowalczuk hołd składa tym komiksem i dobrze się przy tym bawi.


Grafika jest jak treść. Kolorowa, szalona, prosta, acz nie prostacka. Pasująca do całości, jak kopnięcie z półobrotu pasuje do Chucka Norrisa, jak „I’ll be back” pasuje do Arnolda i jak Stallone pasuje do „Rocky’ego”.


A są także dodatki, jak te bonusowe poziomy w grze, kiedy wszystko już zaliczysz i twoja cierpliwość zostaje nagrodzona. Pierwszym z nich jest komiks złożony z wcześniej publikowanych szortów „Masters of the Dangerous Bay” i zupełna nowość, opowiadanie (tak, tak, takie literackie!) „Przycisk”.


Jednym słowem (no może dwoma) full wypas!


Więc jeśli lubicie komiksy szalone, niezrównoważone, dynamiczne i dzikie, nie wahajcie się. 

Komentarze