Dziecko Odyna - Siri Pettersen

DZIECKO BEZ OGONA


Fantasy coraz to przeżywa może nie tyle swój kolejny renesans, ile wzmożone zainteresowanie tym gatunkiem. Każdy z nas w końcu ma w sobie coś z dziecka, a fantastyka, której akcja toczy się w rzeczywistości czasów przeszłych względem naszej perspektywy, przenosi baśnie i legendy na dojrzały, dorosły grunt. Przygody, wartości, magia i niebezpieczeństwa, hołdowanie konkretnym postawom i niezwykłości świata przedstawionego rozpalają umysły i serca. Teraz na literackim rynku wykwitł kolejny talent, który zdobył sławę i uznanie na polu fantasy. Czy słusznie?


Pewnej srogiej zimy jeden z mieszkańców krainy Ym znajduje niemowlę, ale dziewczynka nie jest typowym dzieckiem, jakie można spotkać. Ten świat zamieszkuje rasa ætlingów, każdy z jej przedstawicieli posiada ogon, a także zdolność do korzystania z naturalnej magii nazywanej Evną. Dziewczynka nie posiada jednak ogona, co oznacza, że jest Dzieckiem Odyna, człowiekiem, czymś gorszym, roznosicielem zgnilizny. Mężczyzna, który ją znalazł decyduje się na desperacki krok – zamiast zabić niemowlę, okalecza je tak, by sprawiało wrażenie, że ogon straciło w ataku dzikiego zwierzęcia. Niestety takie udawanie nie może trwać wiecznie. Dziecko dorasta, staje się nastolatką i wtedy nadchodzi moment Rytuału. Każdy piętnastolatek musi pokazać swoje umiejętności czerpania z Evny, każdy czeka na tę chwilę z wytęsknieniem, ale nie dziewczyna bez ogona, Hirka. Jako Dziecko Odyna nie posiada bowiem takiego talentu, a co za tym idzie czekać ją może nawet śmierć. A właściwie czeka ją na pewno…


Debiutancka powieść Siri Pettersen zdobyła kilka nagród i została okrzyknięta tym dla fantasy naszych zimniejszych sąsiadów, czym saga „Millenium” była dla thrillera. Być może są to słowa nieco na wyrost, ale trudno im odmówić pewnej słuszności. Bo pierwszy tom „Kruczych pierścieni” ewidentnie ma swój urok i wnosi pewien powiew świeżości, dzięki odwołaniem do nordyckich mitów i legend, chociaż na początku aż tak kolorowo nie jest. Sam pomysł do najoryginalniejszych nie należy, podobnie jest z wykonaniem. Nazewnictwo czerpie autorka na równi z kultury i folkloru Norwegii, co z Tolkienowskich korzeni, od których chce się odciąć. Bliżej jest „Dziecku Odyna” do komiksów z przygodami Thorgala, niż typowej europejskiej fantastyki, nie mniej wszystkie schematy i mechanizmy świata zostają zachowane. Wydaje się, że to, co odróżnia debiut Siri od innych dzieł, to jedynie otoczka, sceneria i korzenie, z których czerpie. Ale potem akcja przyspiesza, zaczyna się więcej dziać, początkowa gęstość treści nie rozwiewa się, ale nabiera klarowności. Przybywa też poruszanych tematów i aspektów świata przedstawionego oraz jego mechaniki. Ale to, co przede wszystkim rozpala wyobraźnię – i pobudza apetyt na kolejne tomy – to drobne smaczki, sugestie i niuanse, które warto wychwycić.


Wszystko to jest przy okazji sprawnie napisane i podane w dobrym stylu; tak, jak przyzwyczaiła nas do tego ta odmiana fantastyki. Jak na debiut, powiedziałbym, że jest wręcz znakomicie. I choć „Dziecko Odyna” nie zrewolucjonizuje gatunku, naprawdę warto je poznać, bo wśród zalewu popowej literatury fantasy, ta norweska gwiazda lśni całkiem jasno i zmierza w ciekawym kierunku.


A ja dziękuję portalowi Kostnica za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.

Komentarze

Prześlij komentarz