Nieboszczyk wędrowny - Małgorzata J. Kursa


NIEBOSZCZYK W SPADKU


Literatura kobieca i czarny humor rzadko idą ze sobą w parze, ale czasami zdarzają się wyjątki. „Nieboszczyk wędrowny” jest takim właśnie wyjątkiem, splatającym w jednej opowieści kobiecy styl pisania z mało kobiecymi tematami (żywy trup!) i porażającą dawką wisielczego humoru, który spodoba się fanom podobnej rozrywki niezależnie od płci.


Śmierć to tragedia. Śmierć to łzy. Śmierć to strata. Ale czy aby na pewno? Marylka i Sławek Lipscy są nieco innego zdania, kiedy z tego świata odchodzi ciotka Marylki. Dwójka farmaceutów z wykształcenia (i ich czarny kot o imieniu Belzebub, który doskonale wytresował swoich właścicieli) nie miała zbyt dobrych perspektyw na życie, ale nagły spadek po krewnej staje się szansą na spełnienie marzeń. I to jeszcze jaki spadek! Nie dość, że domostwo jest całkiem niczego sobie, to jeszcze i apteka także wchodzi w skład spuścizny! A jakby tego było mało, całość nie trafiła jakimś cudem w ręce syna zmarłej, który był przecież ukochanym dzieckiem mamusi. O co tu chodzi? Co się dzieje? Spokojna okolica, przyjemne perspektywy… Wścibskie sąsiadki, które wszystkich obgadują i okazują się być nad wyraz żywotne szybko się znajdują, ale to przecież żaden problem, prawda? A co problemem by być mogło? Na przykład taki szwendający się truposz, który włóczy się po okolicy. Czy na tym jednak koniec?


Bohaterem tej powieści nie jest ani Sławek, ani Marylka, ani nawet tytułowy nieboszczyk, któremu nie chciało się spokojnie leżeć w ziemi i wąchać kwiatków od spodu, a Belzebub. Czarny kot należący do Lipskich rozbraja już w pierwszej scenie książki, kiedy to wkracza do akcji i nie przestaje bawić do finału. Bo co tu się dużo oszukiwać – ta kocia bestia, której imię doskonale pasuje do charakteru to taki nasz odpowiednik Garfielda. Jego logika jest niepodważalna i rozbrajająca. Jest piasek? No to trzeba rozsypać po dywanie i zrobić sobie kąpiel. Jedzenie? Po co czekać, aż właściciele coś dadzą, skoro wyćwiczyło się niezwykłą sztukę niezauważonego opróżniania wszystkiego, co wpadnie w łapki! Przy wyczynach Belzebuba blednie cała reszta, ale jest przecież obecna i wcale nie mniej ciekawa, a pewne dwie staruszki starają się nie ustępować mu kroku. I bardzo dobrze im to wychodzi, bo gdy wkraczają do akcji (przyjęte przez krewnego, który czeka na ich zgon, nieświadom, że wrobiły go właśnie w przygarnięcie pod swój dach), trudno przestać się śmiać z ich wspomnień o zgonach.


Małgorzata J. Kursa stworzyła naprawdę udaną i zabawną powieść. Kobiecą, ale o niebo lepszą od większości stricte kobiecej literatury humorystycznej, która zazwyczaj prezentuje bardzo niski poziom i miałkość fabularną. Tu fabuła jest konkretna, humor ma swoje umotywowanie, a stylistyka jest lekka i przyjemna. „Nieboszczyka…” czyta się szybko, a w trakcie lektury uśmiech nie schodzi z twarzy. I chociaż nie ma co szukać tutaj głębi, jako powieść rozrywkowa historia Belzebuba, jego właścicieli i trupa sprawdza się znakomicie i doskonale nadaje na spokojne, wakacyjne wieczory.

Komentarze