Web of Spider-Man #128: Exiled, Part 1 - Who Will Wear the Webs? - Todd Dezago, Tom DeFalco, Steven Butler


SAGA KLONÓW: WYGNANIEC, CZ I: KTO ZAŁOŻY PAJĘCZYNĘ


Amerykańskie komiksy o superbohaterach zacząłem regularnie czytać dokładnie w wieku 10 lat, od października 1998 roku. Wcześniej sięgałem po nie sporadycznie, od tamtego momentu jednak – z drobnymi wyjątkami – kupowałem wszystko, co wydawało legendarne, nieodżałowane wydawnictwo TM-Semic. Skąd mogłem wiedzieć, że grudzień tego roku będzie ostatnim tak dobrym dla tytułów z tej stajni? „Batman&Superman” czy „Mega Marvel” na tej dacie zakończyły swoje żywota, a wraz z nimi także najsłynniejszy tytuł „Amazing Spider-Man”. Tytuł, który był rekordzistą zeszytowej serii wydawanej w Polsce, doczekawszy się 102 zeszytów. Tytuł, którego pierwszy numer sprzedał się w naszym kraju w nakładzie, w jakim nie sprzedaje się większość komiksów w Stanach, gdzie są o wiele bardziej popularne. Tytuł, który miał być kontynuowany „Wygnańcem” właśnie, ale tak się nie stało. A teraz, po prawie osiemnastu latach, wreszcie miałem okazję przeczytać pierwszą część wspomnianej historii, w której Peter i Ben decydują kto będzie Spider-Manem, kto zostanie z ciężarną MJ, a kogo czeka los tytułowego wygnańca.


Black Cat nie jest w stanie w pełni zaakceptować faktu, że niegdyś spotykała się nie z Petrem, a jego klonem. Sytuację wykorzystuje D’Spayre.

Tymczasem Peter i Ben szykują się na poważną rozmowę nad grobami ciotki May i wujka Bena, ale odkrywają, że oto ktoś ich śledzi. Natomiast MJ decyduje się wrócić do pracy…


Nie jest zbyt dobrze, ot prosta historia ze średnimi bardzo ilustracjami, ale jaki tkwi w niej sentyment. Dla każdego, kto wychował się na TM-Semickowych komiksach, a jest tego duża rzesza fanów, ta historia stanowi jak powrót do lat młodości. Aż szkoda, że nikt nie chce się pokusić by zacząć wydawać Sagę Klonów – od początków najlepiej, żeby ukazały się wszystkie pominięte zeszyty. Egmont, który publikuje obecnie „Superior Spider-Mana”, mógłby sięgnąć w tym kierunku, czytelnicy z pewnością by dopisali. Bo chociaż jest to naiwne, jest też czasem kiczowate, patos bije ze stron, a ilustracje są ani niespójne, ani tym bardziej realistyczne, jednak wciąż tkwi w tym jakaś siła. jakiś mrok, którego brak teraz i pewna baśniowość.


Jeśli macie więc możliwość, przeczytajcie. Chociaż oceny dużej nie wystawiam, wszystkim tym, dla których „Spdier-Man” nie był tylko jednym z wielu tytułów dostępnych w kioskach, polecam z czystym sercem. Warto wrócić do dzieciństwa, choćby tylko na kilkanaście minut lektury.

Komentarze