Thanos powstaje - Jason Aaron, Simone Bianchi

THANOS PRZEGRYWA


Po „Thanos powstaje” nie sięgnąłbym gdyby nie fakt, że historia stanowi prolog do „Nieskończoności”, a to wydarzenie Marvela, które na naszym rynku pojawi się już w październiku zamierzam przeczytać. Niestety geneza powstania fioletowoskórego psychopaty o boskich mocach jest tak powtórkową, że ociera się o plagiat, a sam album nie oferuje praktycznie niczego ciekawego.


Zanim przejdę do omówienia fabuły, poproszę Was o coś, dobrze? Wyobraźcie sobie antybohatera, którego nie da się zabić, a który ma niezwykłe zdolności w zadawaniu śmierci innym. Proste, prawda? teraz dodajcie do tego potężną sylwetkę i drobiazg, że pochodzi on z kosmosu. Coś jeszcze? Tak, antybohater ów wymordował wiele planet, a wśród nich jest także świat, w którym się narodził i wychował, a który zamieszkiwała pokojowa, nieznająca wojny wysokorozwinięta rasa. Co z tego mamy? Odpowiedź ciśnie się sama na usta – Lobo! Szalony rzeźnik z Czarni, którego nie sposób nie lubić! Prawda? Niestety nie…Wszystko, co napisałem powyżej odnosi się do Thanosa.

Thanos na świat przychodzi na Tytanie, największym księżycu Saturna, ale nie jest dzieckiem normalny. Dziwna mutacja zabarwiła na fioletowo jego skórę, on sam zaś ma niezwykłe zdolności – tak fizyczne, jak i umysłowe (jak na Marvela przystało, jest typowym nerdem). Lata prób zgłębienia przyczyn własnej odmienności doprowadzają go do bestialskich czynów. Wkrótce pod wpływem kobiety, którą pokocha, zaczyna Thanos ludobójstwa całych planet byle tylko zdobyć jej miłość i uznanie…
 

Brzmi głupio, to fakt, ale opowieści o Thanosie (choć znajdują się na liście 100 najlepszych) nigdy nie należały do zbyt inteligentnych. Gorzej, że przedstawiona po latach geneza jego postaci jest żywcem wyrwaną kopią powstania Lobo. Aż dziw, że nikt nie pozwał Aarona za ten scenariusz. Abstrahując od tego wszystkiego, też trudno jest doszukać się jakichś ciekawych kwestii i wątków. Kilka zbrodni Thanosa może zrobić wrażenie na tych, którzy nie czytali przygód Lobo, ale częściej nużą one czytelnika, tak jak i nużą głównego bohatera. Stylistyka też nie jest porywająca. Poważny ton całości nie robi wrażenia, a kosmiczna sceneria, jak żywcem wyrwana z „Gwiezdnych Wojen” (swoją drogą Aaron ostatnio pisze scenariusze „SW” dla Marvela) jest sztampowa i sprawia wrażenie powielonej w nieskończoność kliszy. Nawet najciekawszy wątek albumu, a mianowicie Śmierć i podważenie jej istnienia (co stoi w opozycji ze znanymi wcześniej faktami) wypada blado.


Lepsze są rysunki, które zawyżają ocenę, jednak i one nie robią należytego wrażenia. Utrzymane w manierze, która panuje w ostatnich publikacjach Marvela, balansują od zachwycających plansz, po niechlujne kadry.


Reasumując „Thanos powstaje” to kolejny, przeciętny komiks. Pozycja tylko dla zagorzałych fanów, którzy chcą przeczytać wszystko, co wyjdzie po polsku, bądź też ostrzą sobie zęby na „Nieskończoność”. Niestety, po „Avengers: Preludium Nieskończoności” i tym albumie zaczynam się obawiać co okaże się w październiku.

Komentarze