Wakacje z Feerią Young

Wakacje trwają w najlepsze, z tej okazji wydawnictwo Feeria Young przygotowało dla współpracujących z nim blogerów konkurs na opowiadanie wakacyjne, w którym ja i bohater dowolnej książki wydanej przez oficynę plus przygody w klimacie letnich miesięcy wolnych od szkoły. A zatem zapraszam na opowiadanie, które zrodziło się w mojej głowie, mam nadzieję, że będzie się podobało :)




PLAYLIST FOR THE LIVING




Pryszcze, Pidżama Porno



Było ciepło, prawie dwadzieścia stopni powyżej zera i chociaż wiedziałem, że nim nadejdzie świt pewnie zdążę zmarznąć, że będę pewnie żałował mojej decyzji, zostałem w tym, co nosiłem przez cały dzień. Nie miałem siły szukać innych ubrań, nie chciało mi się myśleć o warunkach pogodowych – nocne niebo wyglądało na bezchmurne i tyle mi wystarczyło – wciągnąłem więc tylko wygodne buty na stopy i byłem już gotów. Czarny T-shirt, krótkie spodnie sięgające za kolana… włosy przeczesałem ręką, kozią bródkę potarłem bezwiednie. Do kieszeni wcisnąłem telefon, sprawdzając po raz ostatni czy nie przyszedł żaden sms ani e-mail.

- Oby do rana, co? – zapytał Sam.

Skinąłem tylko głową. Są sprawy, o których nie trzeba mówić, żeby je rozumieć. Tak jak są noce, w które zasnąć byłoby śmiertelnym grzechem albo niewybaczalnym błędem.

Sam wiedział o tym pewnie nawet lepiej ode mnie. Jego najlepszy przyjaciel zabił się, kiedy on spał. Zabił się po kłótni, jaką odbyli i chociaż nie ona była tego powodem, Sam nigdy się nie otrząsnął. Są noce, kiedy lepiej jest nie spać. Są dni, które nie powinny się wydarzyć. Na to pierwsze przynajmniej mamy jakiś wpływ, choćby pozorny, choćby namiastkę władzy. Mamy coś.

Wyszliśmy z mieszkania, schodami, przez drzwi, w przyjemny wieczór. Słońce zniknęło za horyzontem, zastąpiło je niezdrowe światło ulicznych latarni i blask sklepowych witryn. Jaskrawe smugi samochodowych reflektorów wycinały z ciemności wystraszone fragmenty rzeczywistości zarezerwowanej tylko dla pory, kiedy słońce wędruje po niebie. Poza tym wydawało się, że jesteśmy sami w całym mieście. Dwaj straceńcy na spacerze przez noc, która może będzie miała swój finał, a może nie. Pierwszą noc wakacji. Dziewięć godzin na skrzyżowaniu życia i śmierci.

Serce waliło mi, jak oszalałe. Nosem wciągałem pachnące dymem powietrze. Skórą chłonąłem jego oddech.

Sam włączył na smartfonie kawałek „String of Pearls” Soul Asylum. Jego własna playlista. Mała obsesja tworzenia soundtracków dla życia.

Spojrzałem na ekran swojego telefonu. Minęła dwudziesta druga. Wszystko właśnie się zaczęło.

I wtedy, w końcu, wreszcie, nareszcie, dostałem smsa.





Gone Away, The Offspring



Kiedy miałem czternaście lat, przyjaźniłem się z pewną dziewczyną. Śliczna filigranowa brunetka nie była taka, jak cała reszta roztrzepanych nastolatek śmiejących się z byle czego piskliwymi chichotami, bez uznawania żadnych świętości czy autorytetów. Wyciszona, trzymała się gdzieś z boku, czytała książki, słuchała muzyki dalekiej od wszelkich idiotycznych list przebojów. Chciałem wierzyć, że było we mnie coś niezwykłego, co zadecydowało o naszej przyjaźni, a nie że stało się tak tylko dlatego, że byłem jedynym chłopakiem, który przez swoją dziwność nie miał potrzeby wyśmiewania innych.

Chciałem wierzyć, że i dla niej ta przyjaźń była czymś więcej.

Tak się złożyło, że pewnego dnia nauczycielka kazała nam usiąść razem. Nie pamiętam już nawet, jak to było. Jak się zaczęło. Wymieniliśmy kilka słów, te kilka pierwszych prawdziwych słów tak dalekich od codziennego cześć, i okazało się, że ta wyalienowana dziewczyna ma więcej ze mną wspólnego, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Urocza szara myszka kochająca fantastykę, kochająca spacery i naturę.

Przyjaźniliśmy się przez niemal pół roku. Pożyczyłem jej kilka ciekawych książek, ona pokazała mi w zamian parę zielonych miejsc, których nie chciało się opuszczać. Razem słuchaliśmy muzyki, razem oglądaliśmy filmy. Wieczorami pisaliśmy do siebie smsy.

Nikt nie wiedział, że ma chore serce. Nawet ona sama.

Kiedy poszła na spacer nad rzekę, ja leżałem chory w łóżku. Zrobiło jej się słabo i upadła; ja zmagałem się w tym czasie z idiotyczną gorączką. Gdybym wiedział, wolałbym skończyć w szpitalu z zapaleniem płuc, zamiast zostać tamtego dnia w domu. Jeśli zasłabłaby przy mnie, mógłbym przynajmniej ją podnieść, a tak…

Znaleźli ją trzy dni później, leżała twarzą w dół w grząskiej ziemi brzegu i stojącej tam wodzie.

Trumny nie otwarto. Nawet nie zobaczyłem po raz ostatni jej twarzy.





Długość dźwięku samotności, Myslovitz



Ja miałem swoje obsesje, Sam miał swoje. Jego przyjaciel, zanim się zabił, zostawił mu playlistę z utworami, które miały wszystko wyjaśnić. Moja przyjaciółka zanim umarła nie zdążyła pozostawić mi niczego, poza słowami, że następnym razem koniecznie musimy pójść gdzieś dalej, gdzieś, gdzie zagląda jeszcze mniej osób, a świat jest bardziej cichy. Jednak w każdym z nas zostało coś jeszcze – Sam nie potrafił przestać tworzyć soundtracków dla swojego życia, ja nie potrafiłem ani na chwilę uspokoić się i nie martwić o moją obecną dziewczynę. Kiedy więc dostałem od niej smsa: Jestem już na pokładzie, właśnie wystartowaliśmy, ale na szczęście Internet działa bez zarzutu, nie byłem już w stanie myśleć o niczym innym, jak o jej locie. O możliwej katastrofie. Zniknięciu z radarów, rozszczelnieniu, zamachu terrorystycznym czy zwykłej, głupiej usterce, której zmęczony idiota z obsługi technicznej nie zauważył.

Niedługo się zobaczymy, miśku – pisała.

Satelitarne połączenie internetowe było szybkie, podobno sięgało prędkości 100 Mb/s, ale miało przy okazji wysoki czas opóźnienia.

Kocham Cię :* - pisała.

A ja byłem w stanie tylko i wyłącznie myśleć, że praktycznie już ją straciłem, że cała reszta to jedynie formalność. Kwestia czasu. Do lądowania zostało dziewięć godzin, cała wieczność. W ciągu składających się na nie pięciuset czterdziestu minut wydarzyć może się wszystko.

Czemu musiałem zakochać się w dziewczynie z innego kontynentu? Czemu musiałem zakochać się z wzajemnością? Czemu musiała być taka wspaniała, że nikt nie potrafiłby jej rzucić?

- Jak tam? – zapytał mnie przyjaciel, z którym połączył nas uraz do śmierci.

Wzruszyłem tylko ramionami.

Noc zrobiła się chłodna, ale w przyjemny sposób. Sklepowe witryny gasły jedna za drugą, wraz z nadejściem godzin zamknięcia miejsc pracy, a my szliśmy powoli. Szliśmy przed siebie. Bez celu, bez sensu, byle nie spać i byle nie myśleć, bo wysiłek pomagał zagłuszyć część uczuć.

Czytałem statystyki, czytałem wszystko. I mogłem tylko wybuchnąć śmiechem politowania. Autorzy raportów usiłowali przekonać, że w katastrofach lotniczych ginie mniej osób, niż w jakichkolwiek innych. Że szanse na przeżycie nawet w przypadku rozbicia się wynoszą ok 95%. Że samolot jest najbezpieczniejszy. Ale żaden z nich nie pokusił się o ukazanie średniej ilości wypadków śmiertelnych na jedną podróż samochodem w zestawieniu z taką samą statystką lotniczą.

Propaganda. Wszędzie propaganda. Wystarczyło włączyć telewizor. Dziś wydarzyło się x wypadków samochodowych, zginęło w nich y osób. Doszło także do jednej katastrofy lotniczej. Nikt nie ocalał. Liczba zabitych równa y do potęgi n.

Szliśmy powoli. Ze smartfona Sama płynęły dźwięki kolejnych piosenek. Na mój telefon przychodziły kolejne smsy od mojej dziewczyny, która znając moje obawy praktycznie bez chwili przerwy pisała co u niej, co się dzieje i że wszystko jest dobrze. Jest spokojnie. Że cieszy się na całe wspólnie spędzone wakacje. Że mnie kocha. Że już niedługo wyląduje i wszystko będzie dobrze.

Że…

Że…

Że…

Chciało mi się płakać. Rwać włosy z głowy i krzyczeć.

Skręciliśmy w boczną uliczkę porośniętą czarnymi teraz drzewami, które szeleściły cicho poruszanymi wiatrem liśćmi. Minęliśmy sklep, który pamiętałem z dzieciństwa. Dalej był niewielki skwer, który nocą wyglądał, jak czarna otchłań. Za nim zaś ciągnęły się niskie domki jednorodzinne bardziej niż cokolwiek innego oznajmiające, że wkroczyliśmy na przedmieścia. Miasto było większe, niż w świetle dnia.

Minęła dopiero północ.





Holiday, Green Day



Deszcz złapał nas na otwartej przestrzeni. Nie mieliśmy się gdzie schować, nie mieliśmy dokąd uciec. Sam w kieszeni znalazł jakąś torebkę, w którą owinął nasze telefony. Wiadomość od mojej dziewczyny musiały zaczekać, tak jak ona zaczekać musiała na moje odpowiedzi.

Kilka sekund po spadnięciu pierwszych kropli, deszcz zmienił się w regularną ulewę. Woda lała się z nieba szarymi ścianami. Przed i za nami rozciągała się szeroka, pusta szosa. Blask otaczających ją latarni tańczył w cząsteczkach wody, załamywał się, rozmazywał w dziwne kształty. Niebo nad naszymi głowami rozbłysło. Grzmot przetoczył się z siłą, która wibrowała pod naszymi stopami. Jak nigdy świadomi byliśmy wszystkich kierunków i stron świata.

- No pięknie – mruknął Sam, kuląc się w sobie. Głowę wcisnął w ramiona, ręce do kieszeni. – Cholera jasna.

Ale ja czułem się wspaniale. Na tyle, na ile pozwalała sytuacja. Deszcz był zimny, burza wisiała niebezpiecznie blisko nad nami. Adrenalina i zmęczenie robiły swoje, odbierając lękom wyrazistość.

W deszczu nie było widać także łez.

- Co robisz? ! – krzyknął Sam, starając się wznieść głos ponad szum ulewy. – Zwariowałeś?!

Ale ja już wyszedłem na sam środek szosy i rozłożyłem ramiona, chłonąc deszcz całym sobą.

- I tak nic nie jeździ! – odkrzyknąłem w końcu, stojąc w samym środku lśniących światłem latarni kropli, którymi szarpał wiatr.

Czasem człowiek musi zrobić coś głupiego, żeby zachować zdrowie psychiczne. Dorosły wchodzący na drzewo, bo miał ochotę zrobić coś dziecinnego dla przeciwwago codziennych problemów. Dziecko łamiące zakaz rodziców, żeby poczuć odrobinę wolności.

Taka namiastka prawdziwego szaleństwa, które niesie wyzwolenie.

Pioruny uderzały, deszcz lał, zmarzłem, ale czułem się… czułem się, jakbym też mógł zginąć tej nocy i to było wspaniałe. Dzisiaj było to jak katharsis, bo mogło stać się wszystko. Ja mogłem nie żyć, żyć mogła moja dziewczyna. Może gdzieś tam żyła nawet przyjaciółka z dzieciństwa, która wybudziła się ze śmierci klinicznej, ale nie wiedział o tym nikt poza jej najbliższymi, którzy chcieli opuścić miejsce niedoszłej tragedii.

- Chodź tu idioto!

Sam złapał mnie za rękę i sprowadził na pobocze, gdzie rozciągał się zupełnie inny świat.

- Chyba naprawdę zwariowałeś! – wrzasnął do mnie.

- Może. – Uśmiechnąłem się. – Może. Kto to wie.

Sam westchnął, co bardziej zobaczyłem, niż usłyszałem.

- Uspokój się, nic się w końcu nie stało. Potrzebowałem czegoś głupiego. Przeszło mi, ok?

Przeszło.

Ale coś z tej chwili pozostało gdzieś we mnie, tląc się leniwie przez resztę tej chorej nocy.





The Living End, The Jesus and Mary Chain



Świt był już bliski. Już nie padało, burza minęła, ale nie ociepliło się ani odrobinę, a powietrze pachniało wilgocią. Pachniało mokrym miastem, nasiąkniętym betonem, asfaltem pokrytym warstwą wody i lśniącymi od deszczu roślinami. Pachniało moimi ubraniami, które za nic nie chciały wyschnąć, lepiąc się do ciała.

- Jeszcze kwadrans – zauważył Sam.

Spoglądaliśmy w szare niebo, siedząc na chodniku niedaleko wjazdu na lotnisko i czekaliśmy aż pojawi się na nim samolot.

Kiedy moja dziewczyna pisała kilka minut wcześniej wszystko było w jak najlepszym porządku. Żadnych turbulencji, żadnych kłopotów. Nic. Ciche chrapanie współpasażerów, niemal niesłyszalne dźwięki oglądanych w słuchawkach filmów i usypiający odgłos pracujących silników. Ale to było kilka minut temu. I kilkanaście minut wciąż było przed nami. Dość czasu by zdarzyło się wszystko. Większość katastrof ma przecież miejsce podczas lądowania. Skaza na płycie lotniska, jakiś zostawiony przypadkiem przedmiot, niezauważona usterka…

Ale kiedy tak siedzieliśmy, wciąż wszystko było możliwe. Na nic nie mieliśmy wpływu, ale ponieważ nadal istniały nieograniczone możliwości tego, co mogło się wydarzyć, mogliśmy oszukiwać się, że wciąż jest czas i wciąż mamy choćby namiastkę władzy.

Dziesięć minut.

Dziewięć.

Wciąż mamy pozory.

Pięć.

Wciąż mamy coś, prawda?


Michał P. Lipka

Komentarze

  1. Na pewno optymizmem nie zawiało.
    On był jeszcze głupi, a ona była młoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Musze przyznac,ze wciagnelam sie od pierwszych slow i tylko zal w sercu pozostal, ze opowiadanie tak krotkie. Z muzyki, ktora wykorzystales znam prawie wszystkie utwory co spowodowalo, ze nastroj byl jeszcze lepszy, bo grala mi ona w myslach w momencie, gdy slowa docieraly glebiej. Niesamowita historia na prawde...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz