Czarnobyl – strefa - Francisco Sánchez, Natacha Bustos



MAŁA PRYWATNA KATASTROFA


Być może w pierwszej chwili trudno jest powyższe słowa odnieść do tragedii o tak wielkiej skali, jak ta, która miała miejsce w Czarnobylu, pamiętajmy jednak, że za każdą taką sytuacją stoją małe prywatne katastrofy zwykłych ludzi. Rodzin, które straciły kogoś bliskiego. Mieszkańców zmuszonych do opuszczenia domów, a wraz z nimi dorobku całego życia. Dzieci, które z płaczem zostawiły za sobą ukochane zwierzęta. Na tym właśnie skupił się duet Sánchez/Bustos, serwując nam w trzydziestolecie tych wydarzeń przerażająco bliską nam opowieść o legendarnym już wypadku.


26 kwietnia 1986 roku dochodzi do incydentu w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Przyczyny zdarzenia nie są do końca znane, wzrosły wartości wskazań, wybuchł pożar, doszło do skażenia. Jednakże władze spuściły na tragedię zasłonę ciszy, narażając kolejnych ludzi – tak w kraju, jak i zagranicą – i wysyłając jednostki oraz „ochotników” by zajęły się niewygodnym problemem. W końcu zdecydowano się na ewakuację ludności cywilnej, domy zaczęto niszczyć, zwierzęta zabijać. Przełamane milczenie wywołało panikę. Ofiary promieniowania konały w nieludzkich katuszach. Ale byli też tacy, którzy wkrótce zdecydowali się powrócić na swoje dawne ziemie – przeżyli w końcu dwie wojny światowe, co tam jakieś atomy. Ważniejszy sentyment, ważniejsza pamięć. Jednymi z takich ludzi są oni – Leonid i Galia, którzy znajdują się u kresu swoich dni. Powrót do domu, który cudem niemalże ocalał z niszczenia zabudowy budzi w sercu ciepłe uczucia, ale także i lęk. Dziwne dźwięki, wymarła sceneria. Czy można żyć w świecie, który dobiegł końca, a kontakt z nim wedle wszelkich przesłanek oznacza śmierć?


Czerwony Las. Popromienny czerwony las.

Wspomnienia strażaków, którzy przybywszy jako pierwsi na miejsce katastrofy czuli bombardowanie subatomowymi cząsteczkami, jakby to deszcz padała na ich twarze.

I rzesze „ochotników”, osiemset tysięcy „wolontariuszy”, którzy kosztem życia, kosztem nieludzkiego cierpienia, musieli zająć się likwidacją skutków katastrofy.

„Czarnobyl – strefa” przeraża. Ktoś pewnie powie, że to tylko komiks, że historie w nim zawarte nie są oparte na faktach, ale fatami jednak inspirowane, ktoś zarzuci, że obrazkowe medium nie będzie w stanie oddać okrucieństwa tego, co miało miejsce dokładnie trzy dekady temu za naszą wschodnią granicą, ale nie słuchajcie. Komiksy wciąż na całym świecie są niesłusznie znieważane, ale mają swoją wielką siłę. Mają moc. I potrafią równie emocjonalnie i szokująco opowiadać poważne historie, jak każde inne medium, a „Czarnobyl…” jest tego dobrym przykładem.


Na album składają się trzy wzajemnie uzupełniające się i przenikające opowieści, w których widzimy różne etapy czarnobylskiej katastrofy. W „Leonidzie i Galii” obserwujemy jak dwójka ludzi powraca na swoje dawne, choć skażone ziemie. „Władimir i Anna” ukazuje okres na chwilę przed katastrofą, sam wypadek, a wreszcie początek ewakuacji, natomiast ostatnia historia zatytułowana „Jurij i Tatiana” zabiera nas w czas po ewakuacji, prowadząc bezpośrednio w czasy obecne z powrotem na te tereny. Fabuła zatacza koło. Koszmar trwa, chociaż dobiegł końca. A świat i tak żyje swoim rytmem.


Pełen faktów, przejmujący scenariusz w wykonaniu Francisca Sáncheza znakomicie zilustrowała Natacha Bustos. Jej kreska przypomina rysunki Ryana Kelly’ego, chociaż jest prostsza, w inny sposób operuje czernią i przede wszystkim unika cieniowania. Sprawdza się jednak bardzo dobrze, a przede wszystkim postarała się o oddanie autentycznych miejsc i charakterystycznych punktów.


Dobre jest także wydanie, świetny papier, dodatki, staranny przekład. Kilka błędów zakradło się przy korekcie, ale są one na szczęście nieznaczne. A że przy okazji z jakością wydania idzie w parze niezła cena, zachęcam do poznania „Czarnobyla”, bo to naprawdę znakomity, ważny i poruszający komiks. W sam raz dla tych, których nudzą mainstreamowe opowieści popularnych autorów.

Komentarze