Harry Potter i przeklęte dziecko. Część pierwsza i druga - Joanne K.Rowling, Jack Thorne i John Tiffany

HARRY POTTER I JEGO SPUŚCIZNA


„Przeklęte dziecko” to jedna z najbardziej wyczekiwanych książek ostatnich lat. Mówię to zarówno z perspektywy swojej, jak i świata w ogóle. Siódmy (i jak zapowiadano ostatni) tom Harry’ego Pottera pojawił się na księgarskich półkach prawie dekadę temu (w Polsce zagościł pół roku później). Po tak długim okresie apetyt fanów i ich oczekiwania były tak rozbudzone, jak obawy. W końcu „dorosłe” książki Rowling okazały się albo co najwyżej poprawne („Trafny wybór”) albo jedynie niezłe (trylogia Cormorana Strike’a), poza tym „Przeklęte dziecko” miało nie być powieścią tylko scenariuszem sztuki teatralnej, a jakby tego było mało autorka Harry’ego miała sprawować rolę bardziej doradczą przy powstawaniu całości, niż faktycznie twórczą. Czy coś takiego mogło się udać? Zdania są podzielone, ale moja odpowiedź – odpowiedź długoletniego fana Pottera – brzmi: tak! Udało się! Może nie idealnie, jednak i tak „Dziecko…” koniecznie powinien przeczytać każdy miłośnik tej serii.


Historia zaczyna się dokładnie w chwili, w której zakończyła ją J. K. Rowling. Dziewiętnaście lat po pokonaniu Lorda Voldemorta Harry Potter, obecnie pracujący jako szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, odprowadza swojego syna, Albusa Severusa na pociąga do Hogwartu. Chłopiec zaczyna pierwszy rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa, a jego serce pełne jest obaw. Jeszcze w pociągu zaprzyjaźnia się ze Scorpiusem Malfoyem, a już po dotarciu do szkoły, zamiast do Gryfindoru, trafia w mury Slytherinu. To jednak dopiero początek nieoczekiwanych zdarzeń. Albus nie radzi sobie z nauką, ciąży na nim piętno bycia synem Pottera, a jego przyjaźń z synem Draco budzi wiele kontrowersji. Scorpius też nie ma lekko - od lat krążą pogłoski, że Voldemort miał potomka i to jego posądza się o bycie synem Czarnego Pana. Upływ czasu nic nie zmienia. Kiedy obaj są w czwartej klasie, wpadają na szalony pomysł – cofają się w czasie by odmienić losy, nieświadomi do czego może to doprowadzić…

Tymczasem Harry wraz z  minister magii, Hermioną, zmaga się z narastającą aktywnością dawnych popleczników Voldemorta, którzy po dwóch dekadach znów zaczynają dawać o sobie znać. Coś wisi w powietrzu, coś bardzo niedobrego, ale co to może być? I co będzie oznaczać dla świata czarodziejów?


Pierwotnie sztuka, której scenariusz właśnie ukazał się po polsku miała być jedynie dodatkiem do serii, a nie jej kontynuacją. Kiedy trzy lata temu ogłoszono, że trwają już pracę nad sceniczną opowieścią, miała ona jednak ukazywać nieznane wątki z dzieciństwa Harry’ego. Potem zmieniono ten zamysł – na szczęście, czy nie, nie mi to oceniać. Mogę powiedzie jedno – cieszę się, że było mi dane przeczytać dalsze losy bohaterów, nawet jeśli zakradło się do nich kilka oczywistości czy błędów.


Sama fabuła stanowi bardziej nawet niż kontynuację swoisty hołd oddany przygodom Harry’ego Pottera. Mamy dalsze losy bohaterów, sam Harry wcale nie odchodzi na dalszy plan, ale kiedy na scenę wkraczają podróże w czasie, historia zaczyna zataczać koło, pojawiają się paralele i rozważania „co by było gdyby…”. Dzięki temu mamy okazję zobaczyć wiele różnych alternatywnych momentów, choćby ten ukazujący jak wyglądałby świat, gdyby Harry zginął, a Voldemort przeżył, a także Snape’a, bez którego chyba nikt nie potrafi sobie wyobrazić magicznego świata J. K. Rowling. Jednakże sam wątek potomka Voldemorta został poprowadzony w sposób zbyt oczywisty i niezaskakujący, a w finalną walkę wkradł się błąd (autorów lub przekładu) – jedna z postaci traci różdżkę i zaraz potem rzuca za jej pomocą zaklęcia. To wszystko jednak można zawsze wyjaśnić, całość w końcu jest scenariuszem, formą dość uproszczoną, która ostateczny kształt osiąga na scenie i dopiero po obejrzeniu całości można mówić o ewentualnych błędach.


Skoro jednak o formie mowa, warto przyjrzeć jej się z bliska, bo to ona wywołuje najwięcej kontrowersji wśród czytelników. Ja jednak absolutnie nie rozumiem narzekań w tym temacie. Jestem wprawdzie przyzwyczajony do scenariuszy i taka prezentacja w moich oczach niczego nie odbiera fabule, nie mniej mamy w literaturze dramaty, nasze szkolne lektury, czy więc ta stylistyka jest współczesnym odbiorcom aż tak obca? Wierzę, że absolutnie nie – i ma  nadzieję, że tak jak przed laty „Harry…” ożywił zainteresowanie czytelnictwem, tak i teraz wzbudzi ciekawość sztukami. „Przeklęte dziecko” czyta się w końcu bardzo szybko i przyjemnie. Trudno się od niego oderwać, akcja opowiedziana w iście filmowym tempie wciąga i ciekawi, a postacie, to co ich spotkało (wielu nie ma już pośród żywych, co stanowi dodatkowy bodziec emocjonalny płynący z lektury) i co na nich czeka nie pozostawiają nikogo obojętnym.


I jest też ta niezwykła magia świata Rowling, która nie zmieniła się mimo upływu lat. Jest ten klimat i te miejsca, do których tęskniliśmy. A co więcej są nowości rozbudowujące czarodziejską krainę. Dowiadujemy się więc m.in. szczegółów działania Zmieniaczy Czasu, a także znaczenia pewnej postaci przewijającej się przez prawie wszystkie dotychczasowe książki o Harrym Potterze, na którą nie zwracaliśmy większej uwagi. Brzmi ciekawie? I tak właśnie jest, a to przecież nie wszystko, co czeka na miłośników serii w „Przeklętym dziecku”.


Podsumowując: warto. Naprawdę warto. Może książka nie jest tak złożona, jak dotychczasowe opowieści, a treść szczególnie odkrywcza, ale to wciąż stary dobry „Harry Potter”. Pełen magii, dziecięcej tęsknoty za baśniami, walki o dobro, niebezpieczeństw i przyjaźni. Ster przejęło nowe pokolenie, nie mniej godnie, ramię w ramię z wcześniejszą generacją, kontynuuje tradycję, którą pokochały miliony. Polecam gorąco! I mam wielką ochotę zobaczyć „Przeklęte dziecko” na scenie. To dopiero musi być przeżycie! A przy okazji żywię nadzieję, że za jakiś czas powstanie dziewiąta część serii, w końcu przed Albusem i Scorpiusem jeszcze trzy lata nauki w Hogwarcie.


Komentarze

  1. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo chciałabym zobaczyć sztukę... Tymczasem do przeczytania książki jeszcze się zabieram, bo w sumie czytam wszystkie części HP od początku i właśnie kończę 4. :D
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. A zatem miłego czytania :) Chyba nie ma osoby, która by nie chciała zobaczyć "HP" na scenie - przynajmniej jeśli chodzi o fanów serii. Na blog oczywiście zajrzałem.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Osobiście bałam się, że będzie to równie nieudana reaktywacja cyklu jak w przypadku Sapkowskiego i "Sezonu Burz", ale jak dla mnie wyszło bardzo na plus. Oczywiście brakowało narracji, która w przypadku Harrego wyrastała praktycznie na samodzielnego bohatera, ale i tak super się czytało, przerobiłam w jedno popołudnie. Dla każdego kto wychował się na Potterze pozycja obowiązkowa.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz