Sisters #5: W centrum uwagi - Christophe Cazenove, William Maury


MIEĆ SIOSTRĘ I BYĆ SIOSTRĄ (ALBO NIE BYĆ)


To już piąty tom „Sisters”, humorystycznej francuskiej serii komiksowej, a to oznacza, że przed nami jeszcze tylko cztery albumy z przygodami dwóch niesfornych sióstr. Z drugiej strony to wciąż aż cztery albumy, zabawa więc szybko nie ustanie. A ta jest naprawdę niezła, sympatyczna i oferująca porcję humoru tym młodszym, jak i również starszym czytelnikom.


Wendy i Marine to siostry. Wendy jest już nastolatką, Marine pozostaje wciąż dzieckiem. Łączy je tak wiele, jak różni. Miłość i nienawiść w ich przypadku wydają się synonimami, bo dziewczyny wprost uwielbiają robić sobie psikusy, wchodzić wzajemnie w drogę i za wszelką cenę gnębić i poniżać tę drugą. Nie jest więc lekko, łatwo też nie, ale ile niesie zabawy! Tym razem Marine ma złamaną nogę i gips staje się kolejną rzeczą do wykorzystania w walce. Niestety na nodze nie pozostanie już na zawsze, a to duża starta, skoro tyle osób tak ładnie się na nim podpisało i ozdobiło go swoimi rysunkami. Czy z tej sytuacji da się wybrnąć? I jakie jeszcze kłopoty czekają na nasze szalone siostry? O tym przekonacie się sięgając po ten album.


Jeśli miałbym w skrócie scharakteryzować „Sisters”, powiedziałbym że to taka dziewczyńska wersja „Kida Paddle”. Bo siostry grają. I to nie tylko na nerwach swoich oraz otoczenia, ale również na konsoli. Jednakże to tylko jedna z wielu rzeczy, jakimi się zajmują. Sprzątanie w domu, lekcje, wyjście na spacer, ślizgawka… Im nie trzeba wiele, by się śmiać. Albo płakać. I każdą, najprostszą nawet rzecz, potrafią przekuć w przygodę i pretekst do spłatania jakiegoś figla, ewentualnie sposób na małą katastrofę.


Każda strona tomu to jedna samodzielna humorystyczna opowiastka. Tak samo jak każdy album z siostrami w roli głównej to samodzielna publikacja. Nie martwcie się więc, że nie czytaliście poprzednich części i nie będziecie wiedzieć o co chodzi, zaczynając swoją lekturę od tomu piątego nie stracicie nic z zabawy, jaką oferuje „W centrum uwagi”. Żartów i dowcipów nie brakuje, wprawdzie są tym razem nieco mniej cięte i lżejsze, ale nadal bawią i poprawiają nastrój.

 

Całość natomiast została zilustrowana w bardzo uroczy i kolorowy sposób. Kreska (co przypominam od początku recenzowania tej serii) przypomina „Titeufa” (pamiętacie te komiksy, niby dla dzieci, a z całkiem ostrym pazurem?), ale jest nowocześniejsza; szczególnie pod względem nakładanego komputerowo koloru. Nie zabrakło także wstawek z okładkami czy plakatami filmowymi, a bardziej obeznani z komiksami znajdą w tle kilka drobiazgów stanowiących puszczanie do nich oka, w tym również okazjonalny występ pewnego kultowego bohatera.


Podsumowując: warto. Oczywiście głównie dla młodych czytelników (nie tylko czytelniczek), ale jak to bywa z dobrymi komiksami humorystycznymi, wiek odbiorcy to rzecz umowna i każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Przyjemnie napisane, ładnie narysowane i tak samo przy okazji wydane. Polecam.


I dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.

Komentarze