Amerykańska sielanka - Philip Roth

AMERYKAŃSKI KOSZMAR


Kiedy jakiś czas temu po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością Philipa Rotha, autor z miejsca dołączył do grona moich ulubieńców, ale choć dotychczas przeczytałem trzy jego powieści, żadna z nich nie mogła przygotować mnie na „Amerykańską sielankę”. Na tę absolutnie wielką, przepiękną powieść, która urzeka każdą stroną, każdym opisem i każdym zdaniem. Powieść, która zachwyci wszystkich ambitnych czytelników, ceniących najwyższe literackie wartości.


Narratorem „Sielanki…” jest sześćdziesięciotrzyletni amerykański pisarz Nathan Zuckerman, który pewnego dnia dostaje list od Seymoura Levova. Szwed, bo tak wszyscy nazywali go ze względu na niezwykle, jak na Żyda jasne włosy, od dzieciństwa był ideałem Zuckermana. Chłopakiem stanowiącym spełnienie amerykańskiego snu, utalentowanym, przystojnym sportowcem, wzorem dla każdego dzieciaka z Weequahic. Teraz, mimo upływu tak wielu lat, uczucia te niewiele się zmieniły. Levov chce się z nim spotkać w konkretnym celu, zmarł bowiem jego ojciec, fabrykant rękawiczek, a on prosi pisarza o pomoc w kwestii spisana pośmiertnych wspomnień. Spotkanie przebiega jednak w dziwny sposób, nie pada nawet słowo o tekście, a sam Szwed, który nawet po latach wydaje się wieść idealne życie, mając dobrą pracę, świetną żonę i trzech synów stanowiących jego odbicie, zachowuje się w dość osobliwy sposób. Zuckerman nie ma pojęcia, że to ich ostatnie spotkanie. Kiedy bowiem jakiś czas potem na zjeździe z okazji 45-lecia ukończenia liceum wpada na brata Seymoura, dowiaduje się, że Szwed nie żyje, a także poznaje historię, która wstrząsnęła jego rodziną. Szwed rzeczywiście wiódł idealne życie, ale do czasu. W jego sielankowy, amerykański sen wkradła się tragedia. W roku 1968 córka Seymoura Merry, charakterna gimnazjalistka, w proteście przeciw wojnie podłożyła bombę w placówce poczty, która znajdowała się w sklepie. Akt terroru, w czasach, kiedy terroryzm był świeżym pojęciem, wstrząsnął wszystkimi, zabijając jedną postronną osobę i niszcząc cały świat Szweda. Akt terroru wymierzony przede wszystkim w ojca i jego styl życia. Akt terroru, który rozpoczął prawdziwe szaleństwo i rozpad…


Ta powieść nie ocieka typowym amerykańskim patosem. Kiedy widzimy utwór traktujący o zamachu terrorystycznym, myślimy o łzawych, przerysowanych opowiastkach, jakimi od lat raczą nas twórcy, chcąc w tani sposób zagrać na naszych emocjach. Może swój w tym udział ma fakt, że Roth „Amerykańską sielankę” wydał na cztery lata przed jedenastym września, ale wątpię by pisarz tej kategorii nawet w historii o World Trade Center popadł w patos. Zresztą ta nagrodzona Pulitzerem powieść daleka jest od jakichkolwiek uogólnień – autora nie interesuje historia o terrorystach, choć znajdziecie tutaj dogłębną analizę fanatyzmu, jego pokus i konsekwencji, ale coś o wiele bardziej uniwersalnego: jak amerykański sen zmienia się w amerykański koszmar.


I to właśnie stanowi największą siłę „Sielanki…”. Przejmująca zwyczajność, genialna prostota. I konserwatywność. Tradycjonalizm zarówno pod względem fabularnym, jak i stylistycznym. Swoista wierność wielkim poprzednikom literackim, która wynosi to (chyba śmiało można je tak określić) opus magnum pisarza na nieosiągalne dla większości współczesnych autorów szczyty. Jakość „Sielanki…” doskonale widać już w pisarstwie – zdania serwowane przez Rotha są leniwe, rozciągnięta na kilkadziesiąt słów, pięknie złożone i często jakże imponujące. Dialogów nie jest wiele, ale absolutnie ich nie brakuje. Całość bardzo przypomina dzieła innego wybitnego literata, Johna Irvinga, łącznie z udziałem sentymentalnych wspomnień z młodości i niespiesznie snutą treścią, która co chwilę zbacza z głównych torów. Ma jednak swój niezwykły, oryginalny charakter (pozbawiony kontrowersji), który z miejsca kupił moje serce.


Nie wiem, jak wypadnie kinowa adaptacja „Amerykańskiej sielanki”, która już na dniach wejdzie do kin (zwiastun nie wygląda źle, jednak po tak wspaniałej lekturze nie ma szans choćby zbliżyć się do jej wielkości), niemniej jedno wiem na pewno – pierwowzór nie tyle warto poznać, ile absolutnie trzeba. Jeśli cenicie dzieła z najwyższej półki, nie wahajcie się ani chwili. To przepiękny, wysmakowany utwór, do którego chce się wracać raz po raz, nawet jeśli przed chwilą odłożyliście go na półkę. Polecam całym sercem.

Komentarze