Comanche #5: Mroczna pustynia - Hermann Huppen, Michel Greg


COMANCHE NA NOWEJ DRODZE


Piąty tom westernowej serii duetu Hermann i Greg przynosi wiele zmian. Poprzednie dwa albumy opowiadające właściwie jedną historię o poszukiwaniu zemsty na Dzikim Zachodzie zamknęły pewien etap w życiu bohaterów; nie spodziewałem się jednak, że aż w takim stopniu. Dobrze jednak, że tak się stało, bo „Comanche” łapie teraz nowy oddech, zmienia nieco ton, nie zapominając zarazem o wszystkim co było i jak zwykle oferuje mnóstwo dobrej, przygodowej zabawy.


Numer 717. Red Dust. Więzień skazany na pięć lat pracy w kamieniołomie za morderstwo poszukiwanego zabójcy. Ze względu na przestępstwa dokonane przez ofiarę wyrok złagodzono, nie mniej od ponad półtora roku dawny rewolwerowiec pokutuje za swoje czyny, a końca kary nie widać. Wszystko zmienia się pewnego dnia. Jego przyjaciołom z rancza trzy szóstki po długich miesiącach starań, udaje się uzyskać dla niego zwolnienie warunkowe. Red Dust powraca do Wyoming, na ranczo, które rozwinęło się nie do poznania, ale nie jest już tym samym człowiekiem, co kiedyś. Nie może używać broni, nie może pić alkoholu, musi za to stawiać się regularnie na kontrolach u szeryfa. Dust godzi się z taką ceną, ale nie wszyscy są pozytywnie nastawieni do jego zmiany. Opinia jaka się za nim ciągnie także w niczym nie pomaga. Co się jednak stanie, kiedy upomną się o niego kłopoty?


Nigdy nie spodziewałem się, że mnie, człowieka niecierpiącego westernów (poza wyjątkami, jak filmy Quentina Tarantino czy niektóre obrazy Sergio Leone), kiedykolwiek wciągnie seria komiksowa reprezentująca ten właśnie gatunek. A jednak. „Comanche” przekonała mnie do siebie i chociaż to już piąty tom, wcale nie mam dość. Wręcz przeciwnie.

 

Co w dziele Grega i Hermana jest tak dobrego? Po części na pewno fabuła, która doskonale odtwarza westernowe schematy, ale nie z naiwnych, przekoloryzowanych hollywoodzkich filmów, a spaghetti westernów. Może nie było tego czuć w pierwszym, najsłabszym tomie, ale potem wkroczył brud, realizm i pewien fatalizm – elementy jakże wyraźne w „Mrocznej pustyni”. Cały ten album jest zresztą przesiąknięty smutkiem. Tak wiele zmieniło się na lepsze, trzy szóstki mają się jak nigdy dotąd, miasto się rozrosło i zmieniły nieco zasady, ale wszystko i tak pozostało takie samo. A nawet stało się jeszcze gorsze – przynajmniej dla Red Dusta.


Prawdziwą perełką wciąż pozostają jednak nie scenariusze Grega, a genialne ilustracje Hermanna, który w „Comanche” osiąga szczyt swoich możliwość. Nie ma tu rozpłaszczonych twarzy, jakimi raczył nas w swoich późniejszych pracach, nie ma zaburzonych proporcji. Tutaj rysunki są dopracowane, realistyczne, znakomicie operują światłem i pięknie oddają plenery, a kolor, przytłumiony i poszarzały, jak zlana deszczem pustynia, tylko dopełnia znakomitego efektu.


Podsumowując: warto po „Comanche” sięgnąć. Nawet jeśli nie lubicie westernów, ta seria ma w sobie to coś. w skrócie, bardzo dobry komiks.

Komentarze