Gęsia skórka #38: Śnieżny potwór z Pasadeny - Robert Lawrence Stine


YETI I PASADENA


„Śnieżny potwór z Pasadeny”, trzydziesty ósmy tom serii „Gęsia skórka” to jedna z najbardziej klasycznych opowieści, jakie stworzył R. L. Stine. A przecież jego bibliografia jest niezwykle imponująca i trudno jest wskazać te najbardziej istotne tytuły. Wprawdzie „Potwór…” pod tym względem nie przebija „Lalki Slappy”, ale na pewno wart jest poznania.


W Pasadenie w Kalifornii trudno jest zmarznąć. Upalne, parne, słoneczne miejsce… Dwunastoletni Jordan i jego siostra Nicole mają już dość gorąca, marzy im się natomiast zobaczenie śniegu na własne oczy i przeżycie prawdziwej zimy. Szansą na to okazuje się nowe zlecenie ich ojca. Ten ma bowiem wybrać się na Alaskę i sfotografować dziwne stworzenie, które wszyscy uważają za Yetti. Dzieci oczywiście wyruszają tam wraz z nim, zachwyceni możliwością przeżycia tego, o czym marzyli na własnej skórze, a przy okazji wzięcia udziału w prawdziwej przygodzie. Co jednak, kiedy spotkają na swojej drodze prawdziwego śnieżnego potwora?


Kiedy miałem kilkanaście lat wciągnąłem się w oglądanie horrorów ze złotej ery slasherów, splatterów i im podobnych, jaka przypadła na lata 80. ubiegłego wieku. Fascynacja ta rozbudziła we mnie pasję czytania, a pierwszymi dorosłymi książkami, jakie trafiły do moich rąk były właśnie powieści grozy. Do dziś uwielbiam literaturę reprezentującą ten gatunek i nie ważne jest do jakiej grupy wiekowej jest ona skierowana. Częściej sięgam po powieści stricte dla dojrzałych odbiorców, ale wynika to też z faktu, że rynek książek grozy dla dzieci jest stosunkowo niewielki. Tym bardziej trzeba cenić serie takie, jak „Gęsia skórka”, która oferuje młodym odbiorcom nie tylko dostosowaną do ich wieku porcję mocnych (a także mrocznych, acz podanych z humorem) wrażeń, ale też zachowuje wymiar edukacyjny. Ma pointę, poucza – można więc powiedzieć, że Stine tworzy baśnie, tylko bardziej współczesne i popkulturowe, osadzone w realiach miejskich legend.


Lektura „Potwora…” po ponad dwudziestu latach od jego powstania jest nie tylko przyjemnym, lekkim w odbiorze doświadczeniem, ale pokazuje także ile przez te dwie dekady zmieniło się na polu horrorów i jak niewiele zarazem zmianie uległo. Przede wszystkim jednak ma przyjemny klimat zakorzeniony w grozie typowej dla przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, którym przesycony był także oparty na książkach serial. I chociaż styl jest lekki i dziecięcy, nie tylko dzieciom „Potwór…” się spodoba.


Podsumowując: lekka, przyjemna, ale nienaiwna i niegłupia lektura. Oczywiście dla małych i dużych. Nie przypadkiem Stein nazywany jest Stephenem Kingiem literatury dla najmłodszych. Polecam i żałuję, że po polsku nie mamy okazji przeczytania więcej, niż trzech tomów.

Komentarze