Rycerze Sidonii #3 - Tsutomu Nihei


CZŁOWIEK CZY RZECZ


Trzeci tom „Rycerzy Sidonii” wprowadza niemałe zamieszanie. Akcji jest jeszcze więcej, więcej też dzieje się między bohaterami, a my mamy okazję cofnąć się w czasie i poznać tajemnicę ostrokłosów. Jakby tego było mało na jaw wychodzą nowe fakty odnośnie pustelniaków, które wstrząsają także mieszkańcami Sidonii oraz ciekawe informacje na temat Tanikaze mogące zmienić wszystko.


Sidonia znów znalazła się w obliczu zagrożenia ze strony pustelniaków. Ale tym razem jest inaczej niż dotychczas – wróg bowiem nie tylko przybrał wygląd gward i walczy, jak nigdy dotąd, stosując techniki, jakich nie powstydziłby się niejeden strateg, ale także ukształtował łożysko na kształt człowieka. A może to coś więcej, niż tylko łożysko? Kiedy udaje się przechwycić jedno z nich, okazuje się, że przypomina człowieka pod każdy, nawet biologicznym względem. Czemu zmieniło się zachowanie przeciwnika i co to właściwie oznacza? Na horyzoncie pojawia się także gigantyczny statek klasterowy, a Tanikaze i Izana zbliżają się do siebie coraz bardziej, jednak oprócz kolejnych pilnych wezwań w budowaniu relacji przeszkadza im także wszędobylska Yuhata…


Tsutomu Nihei ma zadziwiającą zdolność do budowania prostych fabuł, które są wciągające, ciekawe i rozwijają się w tak intrygujący sposób, że czytelnik nie chce się oderwać od lektury nawet na chwilę. Trzy tomy „Rycerzy Sidonii” przeczytałem właściwie jednym tchem, jednak ciągle mi mało – i to chyba najlepsze świadectwo, jakie mogę wystawić tej serii. Ale oczywiście nie jedyne. Kolejną rzecz, którą muszę tej serii zaliczyć in plus jest fakt, że choć wyrosła na gruncie „Neon Genesis Evangelion”, nie jest wcale jego kopią. Owszem, mamy tutaj podobieństwa, bohaterowie w mecha walczą z najeźdźcą, który prawie (lub całkowicie) zniszczył Ziemię (a wręcz cały układ słoneczny), mamy tajemnicę pochodzenia przeciwnika i zamkniętego w sobie nastolatka z sekretami posadzonego za sterami maszyny bojowej, ale inna jest sceneria, inni są bohaterowie, mechanika i rozwój świata, a wreszcie i klimat obu dzieł. W „Rycerzach…” mniej jest też humoru, Nihei praktycznie wyeliminował go na rzecz innych składowych.


Podobnie zresztą zredukowana została kreska, jaką operuje autor. Nie ma tu brudu i szczegółowości „Blame’a!”, ale jest jakaś siła. Delikatność zderzona z mrokiem, lekkość kontrastująca z krwią i brutalnością, a gdzieś pomiędzy twardą techniką i zdeformowanymi bytami rodem z filmów grozy znalazła się nuta subtelnej, zwiewnej erotyki. Wraz z rozwojem akcji rozwija się jednak stylistyka „Rycerzy Sidonii”, grafiki stają się bardziej szczegółowe i rozbudowane, ale znakomity klimat pozostaje niezmiennie taki sam.


Podsumowując, polecam tę serię Waszej uwadze. Jeśli lubicie dobre mecha SF, „Rycerze Sidonii” to tytuł, z którym koniecznie powinniście się zapoznać. Ciekawy, potrafiący skłonić do myślenia, a czasem po prostu poruszyć. Warto po niego sięgnąć.


Mangę można kupić tu:


Komentarze