Serce umiera ostatnie - Margaret Atwood


MAŁŻEŃSTWO I WIĘZIENIE


Margaret Atwood to kolejne z wielkich literackich nazwisk, jakie odkryłem całkiem niedawno temu. Z miejsca zachwyciłem się twórczością autorki i choć to dopiero trzecia jej powieść, jaka trafiła w moje ręce, śmiało mogę zaliczyć ją do ulubieńców. Ciekawe, nieszablonowe fabuły, które skłaniają do myślenia, kontrowersje mające konkretny cel i znaczenie, rewelacyjna psychologia postaci i znakomity styl. A wszystko to na styku opowieści społecznych i ambitnej fantastyki. I takie również jest „Serce umiera ostatnie”, znakomite dzieło warte przeczytania szczególnie w oczekiwaniu na opus magnum pisarki, czyi „Opowieść podręcznej”, która już w maju doczeka się wznowienia nakładem wydawnictwa Wielka Litera.


W niedalekiej przyszłości sytuacja ekonomiczna i społeczna przedstawia się wręcz tragiczne. Rynek się załamał, bezrobocie wzrasta, a pozbawieni środków do życia ludzie zeszli na drogę przestępczą. Nie wszyscy jednak, wciąż są bowiem tacy, którzy starają się zachowywać w normalny sposób, ale nie jest to łatwe. Do tego typu ludzi należy małżeństwo Stan i Charmaine, które w wyniku kryzysu zmuszone było zamieszkać w samochodzie. Ledwie wiążąc koniec z końcem, mając dość życia w niebezpiecznym środowisku decydują się wziąć udział w eksperymencie społecznym o nazwie Projekt Pozytron. Jego założenia są proste – uczestnicy otrzymują dach nad głową, pracę etc., jednak jak zawsze jest jakieś „ale”. Przez miesiąc mają wieść życie niemal idylliczne, przez kolejny mieszkać w swoistym więzieniu i tak na przemian aż do końca. Patrząc na to, jak wygląda reszta otoczenia, nawet to drugie miejsce zamieszkania nie wydaje się być wcale takie złe. Kto jednak stoi za tym wszystkim? Jaki ma cel? I do czego doprowadzą osobliwe relacja Stana i Charmaine z parą, z którą wymieniają się co miesiąc „domami”?


Spotkałem się z bardzo wieloma negatywnymi opiniami na temat tej powieści, ale przyznam, że zupełnie ich nie rozumiem, choć wiem skąd się wziął taki stan rzeczy. Przeciętni czytelnicy, są jak przeciętni widzowie, to co ambitne odstrasza ich albo spotyka się z niezrumienieniem. Nie mówię, że  to najlepsza z książek Atwood, bo tak nie jest, ale na tle 90% współczesnej fantastyki, nawet tej z ambicjami, wypada lepiej, niż bardzo dobrze. To, co różni „Serce…” od popularnych powieści, które stają się hitami, to brak tanich chwytów i maskowania fabularnych mielizn szybką akcją. Akcji u Atwood zresztą jest stosunkowo niewiele, ale nie o to przecież chodzi. Autorka bierze zgrany schemat utopii/antyutopii i wyciska z niego coś nowego, świeżego, ciekawego. Przede wszystkim jednak interesuje ją głębia, prawda i przesłanie oparte na analizie kondycji człowieka i społeczeństwa.


Oddzielną rzeczą wartą omówienia są sami bohaterowie. Tym razem Attwood równocześnie robi z nich ludzi z krwi i kości, co i konkretne archetypy. Jednocześnie pozostają więc realni, jak i zupełnie realności pozbawieni. Ich zachowanie nie zawsze bywa logiczne, ale zawsze czemuś służy, trzeba tylko zadać sobie nieco trudu by to zrozumieć.


Moja lepsza połowa powiedziała o twórczości Atwood, że już w samym stylu jest coś takiego, że nie sposób oderwać się od książki i jest to prawda. Autorka pisze w sposób rewelacyjny, pełny, soczysty, krwisty wręcz. Prawdziwi miłośnicy dobrej, mądrej i nieszablonowej literatury z pewnością będą zatem zachwyceni. Dlatego polecam ich uwadze zarówno tę powieść, jak i pozostałe utwory z dorobku Margaret Atwood.

Komentarze