Teatr Sabata - Philip Roth

SEKSUALNA FARSA


Często tak się zdarza, że najpierw w moje ręce trafia filmowa adaptacja dzieła jakiegoś znanego pisarza, a dopiero potem mam okazję przeczytać jej pierwowzór. Tak było też w przypadku Rotha, ale gdybym miał oceniać twórczość autora poprzez ekranizację pt. „Elegia”, pewnie nigdy nie sięgnąłbym po jego utwory, a co za tym idzie nie poznałbym jego geniuszu. Na szczęście trafiłem na prozę pisarza, dałem się jej zachwycić, a wrażenie to z każdą kolejną książką tylko narastało, apogeum osiągając przy okazji „Amerykańskiej sielanki”. Nie sądziłem, że Roth będzie w stanie jeszcze kiedyś poruszyć mnie w równie wielkim stopniu, jednak „Teatr Sabata” zdołał tego dokonać. Nie ma się co jednak dziwić, ta ulubiona przez samego autora powieść, to ambitne, trafne, dogłębnie wnikające w psychologię charakterystycznych dla autora postaci dzieło, które po raz kolejny potwierdza absolutną wielkość Rotha.


64-letni Mickey Sabat pewnego dnia otrzymuje od swojej o 12 lat młodszej kochanki Drenki Balich ultimatum – ma przestać sypiać z innymi kobietami. Dla byłego lalkarza, wielbiciela kobiecego piękna i hedonisty, który przed śmiercią (bądź też zbliżającą się wielkimi krokami impotencją, dla niego niemal tożsamą zresztą ze zgonem) chciałby jeszcze jak najwięcej skorzystać z wdzięków płci przeciwnej jest to niemalże szok. Tym bardziej, że Drenka sama zdradza męża z Sabatem, a ich specyficzna relacja trwa od kilkunastu lat. Rodzi się w nim chęć buntu, ale także i pewne wątpliwości. Czy mógłby się zmienić dla jednej tylko kobiety? Czy chciałby wybrać uczucia i stałość w nich? I czy w tym wieku i takiej sytuacji ma to jeszcze w ogóle jakikolwiek sens?


Roth uwielbia zderzać brud z czystością i obserwować co z tego wyniknie, a obserwatorem jest bystrym i piekielnie inteligentnym. Nieważne czy to jego bohater jest brudny (a co za tym idzie, będzie musiał skonfrontować się z czymś sobie przeciwnym) czy też jest dokładnie na odwrót, wszystko sprowadza się i tak do jednego – jego życie wywraca się do góry nogami, a on sam musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie inaczej jest w „Teatrze Sabata”, gdzie splatają się właściwie wszystkie charakterystyczne dla autora motywy. Tym razem najważniejszym z nich (znów!) staje się ludzka seksualność. Hedonizm. Sabat i Drenka są wulgarni, a ich seks, wyuzdany i dziki, balansuje na granicy kompulsywnego uzależnienia i rozkoszy potrzebującej jednak coraz to nowszych, intensywniejszych podniet, żeby można było podtrzymać jej ogień.


Roth odziera rozpasany, hedonistyczny seks ze złudzeń, piętnuje jego wady, a jednocześnie składa powieścią hołd namiętności i kobiecemu pięknu. Ta seksualna farsa przejmuje jednak przede wszystkim powagą; szczególnie kiedy humor zderzony zostaje z brutalnymi opisami zachowań bohaterów. Nie bez znaczenia dla emocji płynących z lektury pozostaje także wiek Sabata. Przed bohaterem (jak i samym autorem) pozostało już niewiele lat i to nie tylko seksualnej sprawności, a tęsknota za młodością, ten sentyment i swoiste rozliczenie z życiem trafiają do serca i umysłu, przypominając, że czeka to każdego z nas.


Treść to jedno, ale na oddzielny akapit zasługuje styl, jakim w „Teatrze…” operuje Roth. Język powieści jest piękny, liryczny i płynny, a zdania potrafią ciągnąć się niemal na całą stronę bez męczenia czytelnika. Malkontenci mogliby rzecz, że Roth rozpisał się na 600 stron właściwie o niczym (a na dodatek, jakkolwiek by to nie brzmiało, o tym samym, co zawsze), ale jeśli tak, to trzeba mu przyznać, że zrobił to przepięknie. Z emocjami, z przesłaniem, mądrością i talentem. Czytając „Teatr…” często miałem wrażenie, jakbym czytał jedną z powieści innego literackiego giganta, Johna Irvinga, a zarazem obcowałem z czymś oryginalnym, charakterystycznym i niepowtarzalnym.


Komplementy mógłbym zresztą mnożyć jeszcze długo, ale nie o to przecież chodzi. „Teatr Sabata” to dzieło, które broni się samo. Wspaniała powieść w pełni zasługująca na National Book Award, którą zdobyła i trafienie do finałów nagrody Pulitzera. Polecam zatem gorąco, choć to zdecydowanie zbyt małe słowa.

Komentarze