Trainspotting - Irvine Welsh

BILET W JEDNĄ STRONĘ


Trafiliśmy na ślepe tory
Zaraz kończy się opowieść
Nasze zwyczajne story
Swoje życie w szatni odwieś.

Strachy na lachy


„Trainspotting” to już legenda. Kultowa powieść wsparta równie kultowym filmem, nakręconym na jej podstawie, stała się ponadczasową przypowieścią o beznadziejności życia i nadziei, jaka mimo wszystko potrafi pojawić się w najmniej oczekiwanym momencie. Zawsze jednak trzeba zapłacić za nią wcale nie małą cenę. Ale czy taka cena nie jest czasem sama w sobie częścią nagrody?


Lata 80. XX wieku, Edynburg. Mark Renton jest narkomanem, a jego egzystencja ogranicza się jedynie to przyjmowania kolejnych działek i spotkań (najczęściej z tej właśnie okazji) z podobnymi mu straceńcami. Ich relacje właściwie trudno jest nazwać stricte koleżeńskimi, solidarność i wierność w tym środowisku są kwestiami względnymi, ale wszyscy mają na siebie znaczący wpływ. Renton usiłuje zerwać z nałogiem, jednak kolejne próby spełzają na niczym. Jego życie wciąż powraca do punktu wyjścia, a on sam wikła się w kolejne dziwne sytuacje, nie mogąc znaleźć własnego miejsca i nie chcąc wcale się zmienić. Do czego go to wszystko doprowadzi?


Przez niemal ćwierć wieku, jaki minął od publikacji „Trainspotting”, wiele powiedziano na temat tej powieści. Jednych oburzyła, bo ich zdaniem propagowała narkomanię (zarzuty te zresztą dotyczyły także filmu, jednak każdy, kto zapoznał się ze stworzoną przez Welsha historią sam mógł się przekonać, jak bardzo były bezpodstawne), innych zachwyciła. Czy ktoś przeszedł obok niej obojętnie? Chyba tylko ci, którzy nie mieli okazji jej przeczytać. Dzieło pochodzącego ze Szkocji pisarza jest mocne, szokujące i obrazoburcze, przeraża i zniesmacza, ale przede wszystkim porusza oraz skłania do myślenia. Z jednej strony mamy tu do czynienia z dosadnym, bolesnym wręcz portretem edynburskich narkomanów żyjących u schyłku lat 80., z drugiej opowieść o braku perspektyw. O nijakości życia i bezsensowności wielu naszych zachowań, nie tylko tych destrukcyjnych. Znalezienie swojego własnego miejsca na tym świecie jest równie ciężkie, co rzucenie uzależnienia – szczególnie, kiedy świat ma nam tak mało do zaoferowania.


Stylistycznie „Trainspotting” jest brudny, brutalny, wulgarny, zdegenerowany wręcz. Język bohaterów, tak bardzo indywidualny (w oryginale oparty zresztą na lokalnych dialektach, czego w polskim przekładzie nie dało się w pełni oddać), czasem bywa poprawny i literacki, czasem brzmi jak z najgorszych nizin, to znów wypełniony zostaje osobliwymi zwrotami i agresją. Nie zawsze czyta się to lekko i przyjemnie, ale ma swoją wielką siłę i dodaje całości realizmu. Realizmu, który przeraża, kiedy uświadomimy sobie, że „Trainspotting” to powieść na poły autobiograficzna.


Bohaterowie dostają od życia bilet w jedną stronę, muszą jednak zdecydować o kierunku, a my zabieramy się na tę przejażdżkę wraz z nimi. Jazda jest ostra, bez trzymanki, dramat ich losów staje się naszym udziałem. Wnioski, jakie z tego wysnujemy mogą okazać się zaskakujące i ciekawe, dlatego dobrze się stało, że za sprawą ekranizacji ciągu dalszego tej powieści, także i „Trainspotting” znów znalazł się wśród księgarskich nowości. Warto bowiem po niego sięgnąć i dać się uwieść punkowemu klimatowi i brudowi, spod którego przebijają prawdziwe perły. Dzieło Welsha bowiem to jeden z dowodów na to, że literatura piękna nie musi być czysta, żeby zachwycać.

Komentarze