Fire and Stone #5: Prometeusz Omega -


FINAŁ FIRE AND STONE


Z okazji wejścia do kin najnowszego filmu o plujących kwasem Obcych, wydawnictwo Scream Comics przygotowało album stanowiący zwieńczenie serii „Fire and Stone”. Po czterech tomach nadszedł wreszcie czas by powrócić do „Prometeusza” i wyruszyć w ostateczną podróż do miejsca, gdzie rozbił się statek nazwany na część mitologicznego tytana i… Właśnie, co z tego wszystkiego wynika?


9 kwietnia 2219 roku. Angela, Galgo, Jill i Chris zostali na LV-223 bez szans na ratunek. Jakoś radzą sobie na pełnej niebezpieczeństw i morderczych bestii planecie, jednakże nie mają co jeść, a polowania wiążą się z coraz większym niebezpieczeństwem. Powoli gaśnie w nich nadzieja na znalezienie jakiekolwiek pomocy, byli w końcu misją nieoficjalną, a nikt nie narazi się na koszty wysłania po nich statku – szczególnie, że podróż trwa dwa lata. Sytuacji nie zmienia powrót Predatora, którego ochrzcili mianem Ahaba, ale może to zrobić coś innego. Pewnego dnia rozbitkowie widzą, że do LV-223 zbliża się statek! Ten niestety rozbija się o powierzchnię, a z wraku wydostaje się nie kto inny, jak Elden. Na szczęście tym razem istota ta, będąca samoświadomym tworem wynikłym z zakażenia synta akcelerantem,  jest po stronie ludzi. Osobliwa ekipa złożona z Angeli, Galgo, Eldena i Ahaba wyrusza odnaleźć jeden z wraków, które znajdują się na planecie. Czy tym razem los się do nich uśmiechnie?


Nie oszukujmy się, „Fire and Stone: Prometeusz Omega” nie kończy definitywnie opowieści dziejącej się pomiędzy najnowszymi filmowymi obrazami alienowego uniwersum, jednak czyta się go naprawdę przyjemnie. Fabuła jest prosta, to typowy survival horror science fiction, nie mniej wykonany został znakomicie. Szczególnie pod względem graficznym, ale o tym poniżej. Wracając jednak do fabuły, choć nie daje ona żadnych konkretów – nie dostajemy zatem odpowiedzi na pytania, które zadaje wstęp do albumu – stanowi dobre podsumowanie „FaS”, a zarazem wstęp do dalszych części. Seria nie kończy się bowiem na tym tomie, a jej kontynuację stanowi cykl „Life and Death”, który już niedługo pojawi się na księgarskich półkach.

 

Co się zaś tyczy strony graficznej „Prometeusza”, komiks ten został po prostu wspaniale zilustrowany. Owszem, to dla „Fire and Stone” już pewien standard, nie mniej warto docenić ten fakt. Szczególnie, że tak wiele współczesnych komiksów przedstawia się na tym polu po prostu przeciętnie. Na tle takich właśnie mainstreamowych propozycji, album ten z miejsca wpada w oko.


Dlatego też jeśli lubicie Alienów, Predatorów i całe  to mroczne uniwersum, sięgnijcie koniecznie. Czy to w oczekiwaniu na najnowszy film, czy też jako jego uzupełnienie. Zabawa jest udana, chociaż tym razem krótsza (blisko 40% albumu to dodatki w postaci szkiców) i naprawdę ciekawa, a przede wszystkim spójna. Poza tym już niedługo wśród wydawniczych nowości pojawią się kolejne komiksy z tymi kosmicznymi bestiami, jest więc na co czekać.

Komentarze