Ilegenes. Ścieżki obsydianu #1 - Mizuna Kuwabara, Kachiru Ishizue


GENETYCZNA SODOMA


„Ilegenes” to przykład mangi, która nie wykorzystała naprawdę dużego potencjału, jaki miał pomysł na fabułę. Mogło być naprawdę ciekawie, mogła też zagościć prawdziwa głębia, skłaniająca do myślenia i oferująca coś więcej, niż tylko rozrywkę. Została jednak prosta i nie mogąca pochwalić się niczym szczególnym opowieść, która spodoba się chyba tylko niewymagającym odbiorcom cierpiącym na niedosyt komiksów z kraju kwitnącej wiśni.


Ilegenes to wyspa, która zdobyła światową (nie)sławę za sprawą wyjątkowo zaawansowanego ośrodka badań nad inżynierią genetyczną. Przedsiębiorcy zmonopolizowali technikę uprawy roślin transgenicznych, a pod przykrywką oficjalnych działań trwa tutaj masowa produkcja klonów, natomiast organizacji Black Market na ogromną skalę handluje sztucznie wyprodukowanymi ciałami. Dlatego też miejsce to nazywane jest Genetyczną Sodomą.

Akcja mangi rozgrywa się jednak w tutejszej akademii wojskowej. Po co komu taka placówka, skoro wstępują do niej jedynie ci, którzy nie nadawali się na genetyków? Odpowiedź jest prosta: funkcja reprezentatywna. Młodzi ludzie wstępują do niej, żeby nie musieć pracować, ukończenie szkoły równa się bowiem otrzymywaniu żołdu praktycznie za nic. Z takim zamiarem na Ilegenes, miejsce swojego urodzenia, powraca Jaccques Berne. Jego przeciwieństwem okazuje się być Fon Fortinbras Littenber, pięknooki potomek sławnego genetyka, który akademię traktuje z pełną powagą, a w studiowaniu tu ma jeden cel – stać się dość silnym, by pomścić rodzinę zabitą przez Black Market. Ponieważ obaj zostają współlokatorami, już wkrótce połączy ich specyficzna więź…


Nie ma tutaj żadnych zaskoczeń, nie ma też głębi, zostaje lekka, ale prosta, nieporywająca opowieść oparta na wszystkim znanych schematach. Te zaś nie zostały niestety w pełni wykorzystane, chociaż zdarza się tu kilka udanych scen. Podtytuł „Ilegenes” „Ścieżki obsydianu” mówi wszystko o zawartości, która jest nieco jak Fon – sztywna i pozbawiona emocji, chociaż jednocześnie stara się je pokazać. Bohaterowie nie przekonują, są zachowawczy i jakby powieleni z innych mang. Klony? Tak, ale nie w stylu, jakiego bym oczekiwał.


Oczywiście nie mówię, że jest to zła historia. Czegoś po prostu w niej zabrakło, a w szczególności oczekiwanej głębi. Jednak jako propozycja rozrywkowa może sprawdzić się całkiem nieźle. Narysowana w przyjemny sposób, z pewnością znajdzie swoich fanów – a właściwie fanki, bo to tytuł skierowany głównie do nich.


A ja dziękuje wydawnictwu Studio JG za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.

Komentarze