Otchłań bez snów - Peter F. Hamilton


OTCHŁAŃ WYOBRAŹNI


Jeśli miałbym wybrać podgatunek Science Fiction, który, choć jest samograjem i oferuje twórcom niesamowite możliwości, jest przeze mnie najmniej lubiany, powiedziałbym, że jest nim space opera. Pewnie ex aequo wymieniłbym kilka innych (szczególnie z przedrostkiem military-), ale to już temat na oddzielne rozważania. Dlaczego tak jest? Raczej chciałoby się zapytać dlaczego twórcy, choć mają nieograniczone niczym poza wyobraźnią pole do popisu, wciąż powielają te same, sztampowe schematy, których nie chce się nawet czytać. Cóż jednak na to poradzić. Dobrze jednak, że są na tym świcie te nieliczne perełki przywracające wiarę w opowieści tego typu, a jedną z nich jest zdecydowanie „Otchłań bez snów” brytyjskiego pisarza, Petera F. Hamiltona.


O czym opowiada niniejszy tytuł? Zacznijmy może od tego, że jest on częścią większego uniwersum nazwanego Wspólnotą. Otwiera w jej ramach „The Chronicle of the Fallers” mające miejsce tuż po tzw. „The Void Trilogy” (Trylogii Pustki). To fakty dla fanów, co to znaczy dla przeciętnego czytelnika, który chciałby zacząć swoją przygodę z twórczością Brytyjczyka od tego właśnie tytułu – niewiele. Pokazuje wprawdzie rozległość świata, jednak „Otchłań…” można czytać bez znajomości reszty części i dobrze się przy tym bawić.


Wracając do treści, mamy rok 3326, a ludzkość podbiła kosmos. Kolejne zasiedlone światy i kolejne dokonania znajdują się jednak w cieniu zagrożenia ze strony Pustki. Niewiele o niej wiadomo, wysłane tam wyprawy zginęły bez wieści, a dziwne zjawisko rozszerza się coraz bardziej, pochłaniając wszystko na swojej drodze. Tu na scenę wkracza Nigel Sheldon, jeden z założycieli Wspólnoty i współtwórca wormhole’i, który stanie przed wyzwaniem zinfiltrowania Pustki i zniszczenia jej. To, co odkrywa po drugiej stronie, zaskakuje go, ale przynosi też nadzieję. Czy jednak w obecnej sytuacji, w świecie, w którym prawa fizyki straciły swoją dotychczasową formę, ma szansę na powodzenie misji?


„Otchłań bez snów” to przykład fantastyki, która nie jest może szczególnie odkrywcza, ale konsekwentne poprowadzenie akcji, ciekawie skonstruowany świat, jedna konkretna zagadka i motyw pozwalający popuścić wodze fantazji sprawiają, że powieść czyta się znakomicie i bez chwili znudzenia. Na jej łamach dzieje się dużo, jest wojna, jest niebezpieczeństwo, magiczna nuta także się znalazła, podobnie zresztą jak kosmiczne, wrogo nastawione byty. Hamilton tworzy z tego smaczną mieszankę, która wciąga, a czytelnik po skończeniu ma ochotę na więcej. Kontynuacja (i zakończenie zarazem) już powstała, więc jest na co czekać. A w międzyczasie warto jest sięgnąć po inne książki autora. To w końcu bardzo dobrze napisane bestsellery, lekkie, niewymagające, ale i nie puste. Kto lubi dobrą fantastykę, przy której przyjemnie spędzi kilka długich wieczorów, na pewno będzie bardzo zadowolony. Polecam, oby więcej było takich nowości.

Komentarze