Przyszła na Sarnath zagłada - Howard Phillips Lovecraft


LOVECRAFT ODMIENIONY


Kiedy myślimy o pisarstwie Lovecrafta, jego nazwisko kojarzymy przede wszystkim z horrorem. To jednak zbyt duże uproszczenie, choć pozostające przecież w zgodzie z prawda. Ten zwany samotnikiem z Providence pisarz w równej mierze poruszał się w ramach grozy, co i Science Fiction, stając się jednym z prekursorów tego gatunku. W końcu czymże innym, jak nie fantastyką naukową jest jego mitologia Cthulhu, która opowiada o przedwiecznych bóstwach pochodzących z kosmosu? To, że lęk przyćmił te elementy, nie oznacza, że zostały one zapomniane. „Przyszła na Sarnath zagłada” przypomina o tym w znakomitym stylu, ukazując bardziej fantastyczne oblicze Lovecrafta, które nie jest jednak wolne od mrocznych koszmarów.


Dziesięć tysięcy lat temu nad brzegiem nieruchomego jeziora znajdującego się na ziemi Mnar istniało miasto Sarnath. Zanim jednak lud, który je pobudował przybył na te terany, w miejscu tym stało Ib zamieszkane przez istoty niemiłe dla oka, zielone, bezgłośne i o wyłupiastych oczach. Podobno pochodziły z Księżyca, wynalazły także ogień. Kiedy eony później w te okolice przybyli pierwsi ludzie, zapałali nienawiścią do mieszkańców Ib. Wytępili ich, zbudowali także Sarnath, które spotkała zagłada. Co jednak do niej doprowadziło?


Jest w opowiadaniach Lovecrafta jakaś taka przedwieczna groza, pierwotny lęk, który towarzyszył człowiekowi od zarania dziejów. I nie chodzi tylko o to, że z jego wyobraźni zrodziły się przerażające istoty starsze niż nasz gatunek czy nawet świat. Pochodzący z Providence pisarz sięga w głąb strachów zakorzenionych w tradycji i kulturze, ale przede wszystkim w nas samych – w naszej naturze. W konsekwencji snute przez autora historie zyskują pewną ponadczasowość i uniwersalność, i chociaż od premiery niektórych z nich minęło już równo sto lat, nie zestarzały się ani odrobinę. Wciąż fascynują, wciąż przerażają i wciąż budzą mnóstwo emocji.


„Przyszła na Sarnath zagłada”, choć jest zbiorem , który odszedł w bardziej fantastyczne rejony, nie spycha grozy na dalszy plan. Raczej czyni z niej, Science Fiction oraz fantasy z pogranicza mitologii gatunki równoprawne i wzajemnie przenikające się, a wszystko to często utrzymane jest w onirycznym klimacie. Nie ma się co jednak dziwić, część opowiadań z tego (jak i poprzedniego zbioru) tworzy tzw. Dream Cycle, którego zwieńczeniem staje się wydana pośmiertnie, a zawarta w tym tomie krótka powieść „Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka”. Tytuł mówi zresztą sam za siebie, bohater śni o tajemniczym mieście, niestety ciągle coś wyrywa go ze snu, jakby to co widzi, kłóciło się z zamysłem bogów. Obok takich prac nie zabrakło także tekstów bardziej typowych dla Lovecrafta i z nim kojarzonych, jak choćby „Coś na progu”, „Ogar” czy zekranizowany „Reanimator Herbert West”. Całość wieńczy obszerny tekst autora o literaturze grozy, uzupełniony o bibliografię, oraz posłowie tłumacza. Aż szkoda, że w tak znakomitej antologii zabrakło „Snów w domu widźmy”, bo to jeden z moich ulubionych tekstów samotnika z Providence.


Całość, tak jak to było i w przypadku „Zgrozy w Dunwich”, wydana została znakomicie. nowy, wierniejszy oryginałowi przekład, solidna ilość stron, a do tego spora ilość ilustracji (tym razem stworzonych przez Polaka, Krzysztofa Wrońskiego, wypadają więc nieco mniej okazale niż te z wcześniejszego tomu, ale i tak mają swój urok). W skrócie: wspaniała rzecz, zarówno dla miłośników Lovecrafta, jak i tych, którzy chcieliby zacząć swoją z nim przygodę. Polecam bardzo gorąco.

Komentarze