Slade house - David Mitchell



POZA SYSTEMEM


„Jeśli nie pasujesz do systemu, system zmienia ci życie w piekło”, mówi jeden z bohaterów „Slade House”, powieści Davida Mitchella, autora znanego przede wszystkim za sprawą sfilmowanego „Atlasu Chmur”. I słowa te dobrze podsumowują całość. Tytułowy dom, jak i bohaterowie oscylują gdzieś poza systemem. I poza systemem znajduje się też sama książka, ni to zbiór opowiadań, ni powieść, ni horror, ni fantastyka. A jednak coś naprawdę udanego.


„Slade House” zaczyna się w roku 1979, kiedy to trzynastoletni Nathan wraz z matką przybywa na zaproszenie do tytułowej posiadłości. Od początku jednak coś jest nie tak. Najpierw nie mogą znaleźć furtki by dostać się na teren posesji, a kiedy już im się udaje (w miejscu, gdzie wcześniej jej nie było i dopiero po tym, jak z uliczki zniknęli wszyscy ludzie), miejsce wita ich zielonym, pełnym kwitnących mimo jesiennej pory roślin ogrodem, a także przestrzenią zbyt rozległą, jak na to, że znajduje się na niewielkim terenie.  Chociaż matka chłopca wydaje się nie widzieć niczego niezwykłego w Slade House, Nathan z każdą chwilą dostrzega coraz więcej dziwnych rzeczy. Nie tylko nic się tu nie zgadza, ale wszystko jest jakby nierealne. Czy komukolwiek uda się odkryć prawdę o tym miejscu i jego mieszkańcach? A może to tylko wyobraźnia nastolatka, który nie dość, że nie jest taki, jak jego rówieśnicy, to na dodatek łyka podkradane matce leki?


„Slade House” to lekka, ciekawa fantastyka oparta na prostym, acz skutecznym pomyśle. Każdy zna chyba jakąś z opowieści o dziwnym czy nawiedzonym domu, nie ma tu nic z nowości - to w końcu literacki klasyk, mierzyli się z nim zarówno debiutanci, jak i giganci literatury, a sama idea wykraczała poza fantastyczne ramy (tu na myśl ciśnie mi się choćby jedno z opowiadań Johna Irvinga). Z jednej strony mamy więc do czynienia z samograjem, z drugiej z pułapką. Motyw ten przyciąga czytelników, jednak zgrany do cna wydaje się mieć niewiele do zaoferowania. Szczególnie we współczesnej literaturze. A jednak Mitchell stworzył coś udanego i spójnego, pomimo nowelowej konstrukcji.


Najciekawiej jak zawsze w podobnych przypadkach wypada strona obyczajowa. Szczególnie, że ani nie dominuje, ani nie została sprowadzona na dalszy plan. Jest równie ważna co tajemnica, splata się z nią nierozerwalnie, a także dodaje niezbędnego w przypadku fantastyki czy horroru realizmu. Bo nie oszukujmy się, nawet najbardziej przekonujące wytwory wyobraźni będą bez znaczenia, jeśli nie towarzyszy im kotwica osadzona w czymś rzeczywistym. Poza tym mimo prostoty „Slade House” nie jest wcale taką lekką i nieskomplikowaną rozrywką, jak można by sądzić po okładce i niewielkiej objętości książki – co oczywiście działa na jej korzyść. Nie jest to wprawdzie wielka literatura, nie mniej powieść Mitchella spodoba się czytelnikom ceniącym dobra, realistyczną fantastykę, dziejącą się (mniej więcej) tu i teraz.

Komentarze