Lucky Luke #80: Ziemia obiecana - Jul, Achdé


LUCKY LUKE I… POLACY!


To już osiemdziesiąty tom „Lucky Luke’a”, a taka liczba robi wrażanie, szczególnie, że mamy do czynienia z europejską seria komiksów humorystycznych. Cykl z takim stażem miał już prawo stracić przynajmniej część swojej atrakcyjności. I tak też było w przypadku niektórych z nowych tomów, na szczęście „Ziemia obiecana” to po prostu kawał dobrego, zabawnego komiksu, który ma szansę spodobać się zarówno stałym, jak i nowym czytelnikom serii.


Lucky Luke znalazł wreszcie chwilę spokoju. Żyje z dala od ludzi, hoduje stado… aż do chwili, w której odnajduje go dawny znajomy, pechowy Jack. Nie dość, że krowy na jego widok wpadają w popłoch (nie przypadkiem, w końcu kiedyś to on się nimi zajmował i właściwie to cud, że jeszcze żyją), to jeszcze przybysz ma do samotnego kowboja pewną prośbę. Oto bowiem ma szansę na odzyskanie dobrego imienia a przy okazji zarobienia pieniędzy na dostarczeniu bydła na targ w Teksasie. Tak się jednak składa, że jego rodzina, Żydzi Aszkenazyjscy, przyjeżdżają z Polski do Ameryki, a on obiecał, że będzie im towarzyszył w drodze do Montany. Dlatego prosi Luke’a by zrobił to za niego – praca stała się dla Jacka idealną wymówką, bo nie potrafi przyznać się rodzicom, że nie jest adwokatem. Lucky Luke wyrusza zająć się nimi za niego, ale już od początku wszystko wskazuje na to, że krewni kowboja są wcale nie mniej pechowi od niego. Do tego wydają się nie rozumieć realiów Dzikiego Zachodu, a przed nimi długa i niebezpieczna droga…


Chyba każdy lubi znaleźć swojskie akcenty w zagranicznych dziełach. Polska gości w nich rzadko, szczególnie jeśli chodzi o komiksy, a jeśli już się to zdarza, najczęściej w kontekście holokaustu. Lucky Luke z racji czasów, w jakich się rozgrywa, nie mógł się do tego odwoływać, co już stanowi plus. I chociaż tych polskich akcentów jest tu niewiele, zawsze to jakiś miły dodatek do naprawdę dobrej całości.

 

Co jest dobrego w „Ziemi obiecanej”? Przede wszystkim to, co w serii wykorzystywano już nieraz, czyli humor wynikający ze skonfrontowania zupełnie różnych od siebie kultur, postaw i wierzeń. Pechowi Żydzi, czasem ukazani nieco stereotypowo (ale bez popadania w przesadę czy też w nadmierną poprawność polityczną) stają się dla bohatera problemem nie mniejszym, niż przestępcy, ale zarazem i on, i oni czegoś się od siebie nawzajem uczą. Czytelnicy także dowiadują się niejednego, choćby poznają historię Żydów na Dzikim Zachodzie – choć oczywiście podaną z przymrużeniem oka.


A wszystko to w dobrej, dynamicznej i nie pozostawiającej miejsca na nudę historii, która zilustrowana została w z znakomity sposób. Rysunki Achdé są niemal identyczne z tymi, jakie tworzył zmarły już pomysłodawca Lucky Luke’a, Morris, podobnie zresztą jak kolory Mela. Połączenie tego wszystkiego daje nam bardzo udany komiks, który polecam Waszej uwadze.


A wydawnictwu Egmont dziękuję za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.


Komentarze