Zdobywcy Troy - Arleston Christophe, Tota Ciro


POCZĄTKI TROY


Humor, krew, nuta erotyki, dużo akcji i ciekawe wykorzystanie motywów Science Fantasy. Tak w skrócie można scharakteryzować wszystkie serie z uniwersum Troy, w tym także tą zebraną w tym właśnie tomie. Przede wszystkim jednak wypada powiedzieć jedno:  że "Zdobywcy Troy" to kawał naprawdę dobrej komiksowej fantastyki dla nieco starszych odbiorców.


Planet Troy to niezwykłe miejsce, którego największym bogactwem jest tzw. magiczna aura, pozwalająca niektórym przybyszom rozwinąć w sobie nadnaturalne moce. Konsorcjum Kwiatów odkrywa ten świat i postanawia nad nim zapanować, dlatego też porywa z różnych planet osoby z potencjałem parapsychicznym i osiedla na Troy, mając zamiar stworzyć podporządkowane swoim interesom społeczeństwo. W ten sposób trafia tam także rodzeństwo Tabula i Rasan, pochodzące z Matecznika. Starają się odnaleźć w nowej rzeczywistości i jednocześnie odszukać rodziców, którzy także zostali sprowadzani na Troy, ale jak można się spodziewać, nie jest to łatwe. Wszystko zmienia się w dniu, w którym u Tabuli objawiają się niezwykłe moce – potrafi kontrolować rośliny, ale niestety użycie tych zdolności sprawia, że dziewczyna zapada w sen. Kiedy budzi się po uratowaniu siebie i brata, odrywa, że Rasan zniknął. Ludzie z konsorcjum wyłapują bowiem tych, w których nie rozwinęły się żadne zdolności, żeby wysłać ich do innej pracy. Razem z uratowanym przypadkiem Paralitem z Nieudalii oraz maleńkim smokiem wyrusza w podróż, która nie tylko pokaże jej co z tym światem zrobiło konsorcjum, ale także wplącze wszystkich w wydarzenia, które mogą odmienić całe Troy!


Ta opowieść jest znakomita. Różni się wprawdzie od tego, co czytałem przed laty w „Lanfeuście z Troy” (niestety w moje ręce wpadł wówczas tylko jeden album), ale to nadal ta sama, znakomita seria łącząca Science Fiction i fantasy z komedią przygodową w stylu, w jakim potrafią robić to tylko europejscy twórcy. Zabawa jest więc przednia, czasem z nutą ostrości, czasem z odrobiną pikanterii, równie mocno trzymająca się schematów gatunkowych, co bawiąca się nim – i to tak świetna, że album solidnej przecież grubości, bo liczący 200 stron, pochłania się dosłownie na raz.

 

Bardzo udany scenariusz to jedno, równie dobrze jednak wypada strona graficzna. Także ona jest odmienna od tego, co prezentował niezapomniany „Lanfeust”, w końcu miejsce Didiera Tarquina zajął znany z pracy nad „Aquablue” Ciro Tota. Jego ilustracje są bardziej nowoczesne (choć to głównie zasługa koloru Sébastiena Lamiranda), ale dobrze oddają ducha całego, jakże bogatego przecież uniwersum.


Co warto nadmienić, cztery zebrane tutaj komiksy stanowią nie tylko uzupełnienie głównego cyklu (którego wznowienie zapowiedziane jest już na września), ale także dobre do niego wprowadzenie. Wydarzenia opisane dzieją się na cztery tysiące lat przed „Lanfeustem” i składają się na bardzo dobre, autonomiczne dzieło. Jeśli zatem jeszcze nie znacie uniwersum Troy, teraz pojawiła się doskonała okazja by to zmienić. Polecam, bo to zdecydowanie jedna z najciekawszych nowości sierpnia.

Komentarze