Mężczyzna, który gonił swój cień - David Lagercrantz


DZIEWCZYNA Z PRZESZŁOŚCIĄ


Zanim Stieg Larsson odszedł z tego świata w roku 2004, mając zaledwie 50 lat, pozostawił po sobie trylogię „Millennium”, która wydawała się być skończoną opowieścią. W rzeczywistości jednak w jego komputerze pozostał manuskrypt niedokończonej czwartej części przygód Lisbeth i Mikaela – a to przecież nie był koniec; autor chciał bowiem, żeby całość zamknęła się na dziesięciu książkach. I kto wie czy tak nie będzie, skoro kontynuator jego literackiej spuścizny – mimo wywoływanych kontrowersji i zapewniania, że ten tom będzie finałowym – nie tylko dobrze się sprzedaje, ale przede wszystkim całkiem dobrze pisze. I chociaż „Mężczyzna, który gonił swój cień” swoje minusy posiada, jest to dobra kontynuacja serii, lepsza nawet niż „Co nas nie zabije”.


Lisbeth Salander trafiła do więzienia. Po ostatnich wydarzeniach oskarżona została między innymi o pozbawienie wolności i skazana na dwa miesiące w zakładzie. Jednakże miejsce, do którego trafiła, choć otwarte, okazało się nie być najbezpieczniejszym dla jej osoby, dlatego została przeniesiona do jednego z najlepszych – przynajmniej pozornie – ośrodków. To, co dzieje się w jego murach dalekie jest od doskonałości, a służby tylko pozornie mają władzę nad tym miejscem. Kiedy Lisbeth od Holgera Palmgrena dowiaduje się o znalezieniu starych dokumentów na jej temat, w dziewczynie rozbudza się zainteresowanie własną przeszłością. Czyżby kryły się tam jeszcze jakieś sekrety, które nie wyszły na światło dzienne? Salander zaczyna własne śledztwo, do pomocy angażuje Mikaela Blomkvista, a ten szybko wpada na trop kolejnej afery, tajemnic i zbrodni, które mogą sprowadzić śmiertelne zagrożenie na wszystkich zainteresowanych tematem. Jakie sekrety kryją się za tatuażem w kształcie smoka? I do czego może doprowadzić obecna sytuacja?


Część miłośników „Millennium” wiesza na książkach Davida Lagercrantza psy, część się nimi zachwyca – choćby tylko na zasadzie możliwości powrócenia do tego świata i bohaterów. Kto ma racje? Obie grupy. Bo to, co stworzył kontynuator serii różni się od trylogii Larssona, ale nadal ma swój urok.


Zacznę może od minusów. Pierwszym z nich jest zdecydowanie styl, jakim posługuje się Lagercrantz. Mniej płynny i lekki, na szczęście wciąż przyjemny w odbiorze, czasem różni się naprawdę mocno od prac Larssona, co widać szczególnie w tym właśnie tomie. Podobnie jest z treścią. Jak to było w przypadku „Co nas nie zabije”, tak i tutaj fabuła zawiera wiele elementów i pomysłów, których poprzednik raczej by nie napisał – czasem miałem wręcz wrażenie czytania przygód Jasona Bourne’a (mamy w końcu i islamistów, i tajną organizacją etc.), a nie Lisbeth i Mikaela. Poza tym Lagercrantz zmienił nieco postacie. Spłycił? Często słyszę taki zarzut, ale nie oszukujmy się, Larsson nie zrobił głębokich, wiernych psychologicznie bohaterów – Lisbeth była ciekawa, ale na zasadzie nietypowości, kontrastu z innymi jej podobnymi heroinami, nie ambitnej kreacji literackiej; resztę osób zaludniających powieści Stiega można śmiało przemilczeć. Autor kontynuacji „Millennium” zmienił ją nieco, uczynił prawdziwą twardzielką jakby żywcem wzięta z kina akcji lat 80. XX wieku. Skupił bardziej na powierzchowności. Jednych zmiana ta rozczaruje, innym się spodoba – każdy musi zdecydować sam.


Ale powieść ma też sporo plusów. Akcja jest ciekawa, przeszłość Lisbeth tak samo. Nie ma tu wielkich zaskoczeń, ale całość czyta się dobrze, bez znudzenia, a szansa poznania sekretów najciekawszej bohaterki „Millennium” na pewno pociąga. I chociaż „Mężczyzna…” nie jest wybitną pozycją, jako lekka powieść kryminalna dla niewymagających czytelników sprawdza się naprawdę nieźle. Jeśli należycie do tej grupy, spodoba się Wam; tak samo jeśli lubicie trylogię Larssona – szczególnie gdy nie pozostajecie ślepi na jej minusy, a tych przecież nie brakowało. Ja cieszę się, że mogłem wrócić do tego świata i dowiedzieć się więcej o Lisbeth i mam też nadzieję, że to jeszcze nie koniec serii.

Komentarze