Oskar i Fabrycy #1: Straszne smoczysko - Mieczysław Fijał


WEJŚCIE SMOKA


Kolejna propozycja z serii komiksów wyróżnionych w konkursie im. Janusza Christy to album mocno utrzymany w duchu dzieł autora, którego nazwisko nosi to wyróżnienie. Oczywiście to, co stworzył Mieczysław Fijał jest bardziej współczesne i jakby przepuszczone przez disnejowski filtr, ale jednocześnie pozostaje tworem swojskim i stanowiącym hołd dla dokonań ojca „Kajko i Kokosza”. I to hołd udany.


Czy to ptak? Znaczy bocian? A może coś zupełnie innego? Mieszkańcy średniowiecznej krainy władanej przez księcia Nierada woleliby, żeby było to cokolwiek innego niż smok, ale nie ma tak dobrze. bestia ogniem ziejąca nadlatuje, zajmuje jaskinię i zaczyna siać strach w okolicy. Nierad, za radą swego nadwornego maga Monroua, wysyła najpierw najlepszego rycerza, by go ukatrupił, a potem najgłupszego mieszkańca, który da się w coś takiego wrobić. Niestety rycerz nie ma ze stworem najmniejszych szans, a głupiec okazuje się całkiem mądry, kiedy znika z pieniędzmi danymi mu na ubicie smoka. Monrou drżąc o własną skórę dochodzi do wniosku, że skoro nie urodził się jeszcze nikt, kto mógłby stawić czoła potworowi, trzeba by się udać w przyszłość i…

… tu na scenę wkracza dwóch nastoletnich przyjaciół, Oskar i Fabrycy, którzy są właśnie na szkolnej wycieczce do muzeum. Psotni i ciekawscy, jak to młodzi chłopcy, lubią przygody, ale tym razem to nie oni znajdą jedną – to przygoda znajdzie ich! Monrou, przenosząc się w czasie, natrafia właśnie na nich i zabiera obu do swoich czasów...

 

„Straszne smoczysko” z miejsca skojarzyło mi się z klasyczną powieścią Marka Twaina, „Jankes na dworze króla Artura”. Oba w końcu traktują o współczesnym bohaterze (bohaterach) przeniesionym do średniowiecza, gdzie, w komediowym tonie, przeżywają przygody. Na tym podobieństwa się jednak kończą, bo tam, gdzie u Twaina była satyra, w komiksie mamy lekki, dziecięcy humor, ale pozostaje dobra zabawa. I oto właśnie chodzi.


„Oskar i Fabrycy” to prosta, przygodowa opowieść z nutką fantastyki i dużą dozą humoru właśnie. Ciekawie napisana, czyta się szybko i z przyjemnością, jednak to, co w niej najlepsze, to nie fabuła, a ilustracje. Fijał, mocno inspirując się cartoonowym stylem Christy, przelał na strony albumu wiele z klimatu jego dzieł, dobrze oddając gęstość rysunków zmarłego niemal dekadę temu artysty, a także dodając coś od siebie; czytelnicy znajdą tu również elementy zaczerpnięte z twórczości Disneya.


W skrócie, dobry, sympatyczny i bardzo przyjemny dla oka komiks. I to nie tylko dla najmłodszych. Zapowiada się ciekawa seria, coś dla czytelników, którym spodobały się „Kajko i Kokosz: Nowe przygody”. Polecam.


A wydawnictwu Egmont dziękuję za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.


Komentarze