Wyzwolenie (Wojny alchemiczne #3) - Ian Tregillis


WOLNOŚĆ TO STAWIANIE JEDNEGO MAŁEGO KROCZKU ZA DRUGIM


Wreszcie nadszedł finał „Wojen alchemicznych”. Po dwóch udanych tomach, które może i miały drobne minusy, ale dostarczały dużo dobrej zabawy i czytały się naprawdę przyjemnie teraz opowieść dobiega końca, a „Wyzwolenie” tylko potwierdza, że warto było spędzić czas nad tą specyficzną trylogią z gatunku clockwork punk.


Historia naszego świata potoczyła się zupełnie inaczej. W XVII wieku holenderski uczony stworzył pierwszego klakiera – robota napędzanego za pomocą zegarowego mechanizmu i alchemii. Klakierzy stali się pomocnikami, żołnierzami, niewolnikami, ale potrafili myśleć, a tam, gdzie są myśli, rodzi się też bunt. Gdy w prowincji Centralnej oczekuje się wiadomości o upadku Zachodniej Marsylii, w Hadze dochodzi do ataku mechanicznych. Jak to w ogóle możliwe, skoro mieli być niezdolni do jakiekolwiek agresji względem człowieka? Jak poradzić sobie z tą sytuacją? Czy istnieje szansa na rozejm?

Tymczasem przywódczyni Nadleśnictwa, Anastazja Bell, choć nie ma się najlepiej i powinna przechodzić rekonwalescencję, musi wrócić do kwatery głównej Gildii by powstrzymać zmiany. Czy to jednak możliwe, kiedy te tak mocno ingerują w obecny porządek świata? Wolność zdobywa się stawiając jeden mały kroczek za drugim, ale za jaką cenę?


„Wojny alchemiczne” Tregillisa zaczęły się jak clockworkowa wariacja na temat „Frankensteina” i „Golema”, potem skręciły w stronę opowieści w styli Issaca Asimova, by wreszcie wyewoluować w historię o wielkiej wojnie, jakiej nie powstydziłyby się klasyczne powieści fantasy – podlanej solidną porcją alternate history i science fiction. Brzmi osobliwie? Spokojnie. Jeśli myślicie, że taki mix gatunkowy będzie albo niestrawny, albo potraktowany zbyt pastiszowo, wyzbądźcie się wątpliwości. „Wyzwolenie”, jak i pozostałe tomy trylogii, to naprawdę dobra lektura. I napisana na poważnie – z dobrze skonstruowanym światem, którego mechanika przekonuje i nie jest infantylna, ciekawymi postaciami i wydarzeniami, gdzie miesza się polityka, historia, akcja i dylematy moralne. Pytania o granice człowieczeństwa, czy sztuczny twór może mieć duszę i być „żywy” także są obecne.


Oczywiście nie jest to odkrywcze, ale nie o nowatorskie podejście do tematu chodzi. Żadnego novum w tym przypadku (poza realiami gatunkowymi) nie da się już chyba znaleźć, ale dobre odtwórstwo jest zawsze w cenie. A „Wojny alchemiczne” są dobre. Dobrze poprowadzone, dobrze napisane. Mają swój klimat i charakter. Finałowy tom znajduje równowagę między akcją a spokojniejszymi elementami. Podobnie jest też z kwestią bohaterów – mamy tu wiele kobiecych akcentów, dzięki dużemu udziałowi bohaterek, jest też spora porcja męskich elementów. Ale przede wszystkim jest dobra, udana zabawa. Jeśli więc lubicie fantastykę, będziecie zadowoleni. Polecam.

Komentarze

  1. Mam nadzieję jeszcze w tym tygodniu sięgnąć po trzeci tom; szczególnie, że dwa poprzednie przypadły mi do gustu. Dobrze odnajduję się w tym gatunku, jakkolwiek by go nie nazwać. :D
    /Nikodem z Zaczytanych Jeży

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz