Belgariada - David Eddings

TOLKIEN PO RAZ WTÓRY


Ileż to już kultowych książek fantasy czytałem. Ileż to dzieł legendarnych twórców przewinęło się przez moje ręce. Najczęściej, poza nielicznymi przypadkami, jak choćby Tolkiena czy Pratchetta, byłem jednak rozczarowany. Ale „Belgariada” to dzieło całkiem niezłe i momentami urzekające. Klasyczne pod każdym względem, nieoryginalne, ale dobrze napisane i nawet wciągające w świat przygód, magii i niebezpieczeństw, które niejednemu dorosłemu czytelnikowi przypomną dziecięce fantazje i marzenia.


Głównym bohaterem sagi jest młody Garion mieszkający razem z ciocią Pol na farmie Faldora, w środkowej części królestwa Sendarii. Chłopak żyje między najróżniejszymi pracownikami, wśród przyjaciół, którym w głowie głównie psoty i ludzi w ten czy inny sposób bliskich, nie ma większych zmartwień. Czas mija, Garion i inni dorastają, ale tak naprawdę niewiele zmienia się na farmie. Jedyną odmianą bywają wyczekiwane wizyty tajemniczego pana Wilka, zawsze mającego w zanadrzu jakieś fascynujące opowieści. Tym razem jednak przybysz zjawia się z czymś o wiele ważniejszym niż kilka historii z dawnych czasów: z wiadomością dla ciotki Pol, która rzuci ich wszystkich w pełną przygód i niebezpieczeństw podróż. Oto bowiem przed czterema tygodniami skradziony został pewien przedmiot. Złodziej nie zostawił tropów, ale już sama rzecz, którą zabrał jest wystarczającym tropem, pozwalającym go odnaleźć. Jak się można łatwo domyślić, w misję odzyskania go zaangażuje się także Garion, który w trakcie wyprawy pozna nie tylko prawdę o tajemniczym przedmiocie, ale także panu Wilku, ciotce i… samym sobie.


Nie ma się co oszukiwać, „Belgariada”, cały pięciotomowy cykl, który dzięki wydawnictwu Prószyński i S-ka już niedługo trafi na księgarskie półki zebrany w jednym, potężnym tomie, nie powala oryginalnością. Ale czy znajdziecie jakiekolwiek powieści fantasy, które byłyby szczególnie nowatorskie? Wszystkie podążają ścieżką wyznaczoną przed laty przez Tolkiena i dzieło Eddingsa nie jest wyjątkiem. Wręcz przeciwnie – autor nie próbuje nawet ukrywać inspiracji prozą brytyjskiego mistrza i ojca całego gatunku. „Belgariada” zaczyna się podobnie do „Silmarillionu”, opowieścią o bogach z dawnych dni, nieco podobnie zresztą spisaną. Dalej mamy losy młodego wybrańca, który musi stanąć przed wyzwaniem pozornie przekraczającym jego siły. I o ile na tym polu zbieżności nie są zbyt duże, bo Frodo z „Władcy Pierścieni” w ostatecznym rozrachunku był bardziej zwyczajny, niż Garion, to już pan Wilk to wypisz wymaluj Gandalf – obaj przybywają raz na jakiś czas przynosząc ze sobą fascynujące opowieści, obaj także stają się iskrą zapalną wyprawy, która wszystko zmieni.


Czym więc się różnią oba dzieła? Przebiegiem dalszych wydarzeń. W „Belgariadzie” więcej się dzieje, wątki zostały poprowadzone inaczej i inaczej rozłożył autor także akcenty. Seria ta jest jednak stosunkowo prosta – lekka, przygodowa fantastyka bardziej dla młodzieży, niż dorosłych, ale jednocześnie lepsza od współczesnych dokonań autorów na tym polu. Czyta się ją szybko i przyjemnie, owszem, czasem coś zgrzyta, czasem podobieństw z dziełami Tolkiena jest zbyt dużo, jednak całość pozostawia po sobie dobre wrażenie. Szczególnie, że stylistycznie „Belgariada” przedstawia się naprawdę dobrze. Miłośnicy fantasy, którym wciąż mało tolkienowskich motywów i fani powieści w stylu „Kronik Shannary” (które też często kopiowały „Władcę Pierścieni”), na pewno będą zadowoleni. Szczególnie, że zbiorcze wydanie, opatrzone jakże kuszącą okładką, prezentuje się po prostu wspaniale.

Komentarze