Grace i Grace - Margaret Atwood

ZBRODNIA KOBIECE MA IMIĘ


Proza Atwood przeżywa w ostatnim czasie swoją drugą młodość. Dlaczego, nietrudno zgadnąć. Z jednej strony poruszane przez nią tematy są obecnie modne, z drugiej – i chyba bardziej istotnej – jej twórczość przyciągnęła uwagę producentów telewizyjnych. Najpierw na serial zaadaptowano opus magnum pisarski, „Opowieść Podręcznej”, teraz nadeszła pora na jedno z jej najsłynniejszych dzieł, „Grace i Grace”. Jednocześnie książkowy pierwowzór powraca właśnie na sklepowe półki i trzeba przyznać, że jest to naprawdę niezła książka, choć zdecydowanie nie tak udana, jak wydana niedawno trylogia „MaddAddam”.


Rok 1851. Grace Marks odsiaduje w więzieniu wyrok za zamordowanie swojego pracodawcy i jego gospodyni. Ten stan rzeczy trwa już osiem lat, dziewczyna trafiła tu mając zaledwie szesnaście wiosen, ale jako wzorowa, spokojna osadzona, choć została skazana na dożywocie, ma szansę wyjść na wolność. Szczególnie, że twierdzi, iż nie pamięta tego, co zaszło. Kłamie, czy mówi prawdę? Zdania są podzielone, dlatego też sprowadzony zostaje doktor Jordan, specjalista od chorób umysłowych, który zaczyna z Grace swoje sesje. Dziewczyna powoli opowiada mu swoje wcześniejsze życie, wszystko to, co o samej sobie pamięta. Krok za krokiem zbliża się do dnia, w którym doszło do zbrodni i… Jaka prawda wyjdzie na jaw, kiedy Grace uda się przypomnieć sobie co właściwie wówczas się wydarzyło? Czy to ona zabiła? A jeśli tak to dlaczego?


Margaret Atwood to jedna z najlepszych żyjących pisarek. Mistrzyni w kreowaniu złożonych, psychologicznie intrygujących postaci, operująca wspaniałym stylem, oferuje przekonujące, poruszające fabuły, nawet kiedy odrywa się mocno od ziemi. Muszę to docenić, choć nie zgadzam z wieloma poglądami autorki. Mimo wielkiego talentu, zamknęła się jednak w pewnej literackiej niszy skupionej wokół tematyki zawsze biednych, uciskanych i zdeprecjonowanych kobiet, jakby nic innego poza nimi nie istniało. Kiedy wznosi się ponad te ograniczenia, które sama sobie narzuciła, tworzy dzieła znakomite w swej uniwersalności, szkoda więc, że tak rzadko to robi. Że woli ograniczyć się do jednostronnego spojrzenia na interesujące ją kwestie. I tak po części jest też w „Grace i Grace”, choć akurat w tym wypadku jest to uzasadnione.


Czym? Przede wszystkim tym, że nie mamy tu do czynienia z literacką fikcją, a biografią autentycznej osoby. Biografią, w której odbijają się zainteresowania i poglądy autorki, nie wszystkie wprawdzie, ale w sposób doskonale obrazujący sedno jej twórczości. „Grace i Grace” to poza tym po prostu dobra powieść, znakomicie napisana, nieźle skonstruowana, nie jest arcydziełem, ale i tak wybija się ponad przeciętność. Szczególnie na tle dokonań innych reprezentantek literatury kobiecej – chociaż zaliczanie Atwood do tego kojarzącego się z mdławymi romansami grona jest dla autorki krzywdzące. Nie ważne więc czy znacie jej prace, czy też nie, „Grace i Grace” to książka, którą polecam Waszej uwadze – warta jest poznania.

Komentarze