Batman/Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania - Alan Grant, John Wagner, Simon Bisley, Cam Kennedy, Val Semeiks, Glenn Fabry, Carl Critchlow, Dermont Power, Jim Murray
Kończący się właśnie rok 2017 był
rokiem fantastycznych komiksowych wznowień. Wśród setek nowości, na księgarskie
półki powróciły także albumy, na które czytelnicy czekali od lat. „Kaznodzieja”,
„Hellboy”, „Osiedle Swoboda”, „Życie i czasy Sknerusa McKwacza”, „Top 10” – to tylko
część z nich, absolutne musisz-to-mieć dla miłośników opowieści graficznych.
Grudzień też przyniósł kolejną, znakomitą reedycję, uzupełnioną przy okazji o
wcześniej niepublikowane w naszym kraju albumy. „Batman/Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania”, bo o nim mowa, to kawał znakomitego komiksu, w którym co prawda
fabuła właściwie nie istnieje i stanowi jedynie pretekst do kolejnych starć i
masakr, jednak szata graficzna jest tak zachwycająca, że naprawdę nie potrzeba
już nic więcej.
Jeśli chodzi o treść, wszystko sprowadza
się do tego, że oto pewnego dnia w Gotham City, mieście, które chroni Batman,
pojawia się tajemniczy stwór, który określa siebie mianem Sędziego Śmierci. Po zamordowaniu
dwójki kochanków i jednego z policjantów, jacy stają mu na drodze, musi stawić
czoła Mrocznemu Rycerzowi. Ostatecznie starcie kończy się wysadzeniem Sędziego
w powietrze, ale nie na wiele się to zdaje – nie można bowiem zabić czegoś, co
już nie żyje. A czy można to powstrzymać? W końcu Sędzia Śmierć przybył tu w
konkretnym celu – zabić wszystkich, bo dla niego życie jest zbrodnią. Batman
badając tajemniczy pas, jaki po nim pozostał, przeniesiony zostaje do innego
wymiaru, gdzie trafia do Mega City One – miasta, w którym porządku pilnuje Sędzia
Dredd. Ten jednak uznaje Nietoperza za zagrożenie i zamyka w więzieniu. Z pomocą
przychodzi mu jedna z towarzyszek Dredda, ale to dopiero początek, bo na
wszystkich czeka starcie z potężnym wrogiem…
„Batman/Sędzia Dredd: Sąd nad
Gotham”, pierwszy z sześciu zebranych tu komiksów, ukazał się w Polsce w roku
1993 nakładem wydawnictwa TM-Semic. Do dziś dzierży tytuł najlepiej wydanego z
ich albumów, stał się też w pewnym sensie obiektem kultu – jak chyba każdy
komiks lat 90. XX wieku z rysunkami
Bisleya – a przy okazji znalazł się na trzecim miejscu najlepszych polskich „Batmanów”
zamieszczonej w ostatnim numerze „Batmana&Supermana”. Powrót tak
legendarnej opowieści już sam w sobie można uznać za nie lada wydarzenie. Na szczęście
wydawnictwo Egmont nie poprzestało tylko na tym i w solidnej grubości tomie
zebrało także wszystkie pozostałe spotkania Batmana i Sędziego Dredda, a na
deser dorzuciło wydany niegdyś na naszym rynku crossover „Lobo/Sędzia Dredd”. Co
ważne, niemal połowa tych historii w Polsce nigdy wcześniej się nie ukazała. Przed
laty zaserwowano nam co prawda dwuczęściowy „Uśmiech śmierci”, chronologicznie będący
ostatnią częścią całości, ale już dwóch wcześniejszych albumów nie.
Aż do teraz. Lepiej jednak późno,
niż wcale, bo to naprawdę udane komiksy. Owszem, fabuła w nich potraktowana
została pretekstowo (choć odpowiadają za nią znani i cenieni Alan Grant i John
Wagner), ale znajdziecie tu też naprawdę niezłe momenty – jak choćby „Wendeta w
Gotham”. Całość, jeśli chodzi o treść, nie nudzi i czyta się szybko, ale
prawdziwą gwiazdą tego pięknie wydanego albumu pozostają ilustracje. Najlepsze są
oczywiście te Simona Bisleya, wspaniale malowane, mocno osadzone w estetyce lat
80., po prostu zachwycają. Swoją drogą Biz zdobył za nie najważniejszą
komiksową nagrodę, Eisnera, a także dwie kolejne nominacje, a to także o czymś
świadczy. Pozostali twórcy też radzą sobie nieźle. Proste grafiki Cama Kennedy’ego
wpadają w oko, Critchlow, Power i Fabry (znany głównie z okładek serii „Kaznodzieja”)
też wypadają bardzo dobrze, a fotorealistyczne grafiki Murraya śmiało mogą
konkurować z tym, co pokazał Bisley. Rysowany przez Semeiksa Lobo, choć
utrzymany w typowym, prostym i czystym stylu amerykańskich komiksów środka, też
ma swój urok i budzi sentyment w czytelnikach wychowanych na TM-Semicowych
publikacjach.
Wydanie „Batmana/Sędziego Dredda”,
jak na DC Deluxe przystało, prezentuje się bez zarzutu. Twarda oprawa,
dodatkowa obwoluta, kredowy, błyszczący papier… Wszystko to wygląda pięknie,
album doskonale też prezentuje się na półce, a całość to kolejny komiks wart
polecenia każdemu miłośnikowi tego medium. Dla takich ilustracji naprawdę
warto.
Komentarze
Prześlij komentarz