Dziesiąty tom „Comanche” przynosi
pewną zasadniczą zmianę. A mianowicie taką, że zachwycająca szata graficzna
serii, głównie za sprawą koloru, ale nie tylko, staje się prostsza niż
dotychczas. Czy rozczarowuje? Nie, chociaż robi już mniejsze wrażenie niż w
poprzednich tomach. Na szczęście seria nadal jest znakomita, świetnie się ją
czyta, a i nie brak też takich ilustracji, które wciąż potrafią autentycznie
zachwycić.
Ogień i woda. Red Dust całkiem
niedawno temu, tuż po powrocie do Greenstone Falls, musiał zmierzyć się z serią
pożarów rancz, teraz też nie może odpocząć, ale tym razem zagrożenie niesie ze
sobą wodą. Po trzech tygodniach nieustającej powodzi, świat wygląda szaro,
mokro i strasznie ponuro. Niestety nie tylko krajobraz ucierpiał – zdarzają się
też topielcy. Jednym z nich, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jest niejaki
Algernon Brown. Kiedy jednak Red Dust przygląda się zwłokom bliżej, odkrywa, że
ktoś najpierw strzelił mężczyźnie dwukrotnie w brzuch. Co ciekawe, przy ciele
znajdują się wszystkie dokumenty zmarłego, blankiety zamówienia, a także sporo
gotówki. Skoro jednak ktoś nie zabił go dla pieniędzy, w jakim celu mógł to
zrobić? Tego, oczywiście, trzeba będzie się dowiedzieć. Tymczasem na ranczu
zjawia się nowy lekarz, który tak się składa znał Browna: człowieka
nieprzyjemnego i mającego na swym koncie wiele ofiar. Wszystko oczywiste?
Sytuacja komplikuje się coraz bardziej, kiedy przybywa szeryf. Wówczas to
okazuje się bowiem, że Brown zjawił się u niego kilka dni wcześniej, jako
śledczy laramijskiej komórki agencji Pinkertona, z listem polecającym by dać mu
wolną rękę w kwestii jego tajnej misji. Co rzeczywiście stało się z Algernonem
Brownem, tę zagadkę trzeba będzie rozwiązać, a tymczasem dziwne zachowanie
lekarza zwraca na niego uwagę Comanche i Red Dusta…
Tym razem bohaterowie „Comanche”
mają do rozwiązania iście kryminalną zagadkę z trupem, ale cała reszta – poza wspomnianą
szatą graficzną – pozostała bez zmian. Miłośnicy serii dostają więc dokładnie
to, czego oczekiwali, z drobną nutą odświeżenia. Akcja toczy się szybko, nie
brak pojedynków, zaskoczeń i klimatycznych momentów, ciekawa jest też sama
zagadka, a także realizm z jakim autorzy postarali się oddać Dziki Zachód i
zachodzące na nim zmiany. Chociaż to już dziesiąty tom, cykl nadal czyta się
znakomicie i bez wątpliwości, że chciałoby się więcej. Od zawsze jednak to
przede wszystkim szata graficzna była jego najmocniejszą stroną i choć po
zmianie stylu nadal nie zawodzi, warto przyjrzeć jej się bliżej.
Co się zmieniło? Styl Hermanna
pozostał niemal taki sam, choć w wyglądzie twarzy postaci widać nieco więcej
prostoty, a także naleciałości charakterystycznych dla jego późniejszych prac,
jest też nieco mniej mroku, a całość wydaje się „czystsza”, jeśli chodzi o
kreskę. Najbardziej jednak odmieniony został kolor, który stał się prostszy i
łagodniejszy. Kolorysta przygotował kilka rewelacyjnych plansz, ale zmiany są
wyraźne już na pierwszy rzut oka. Na szczęście wciąż wygląda to dobrze i komiks
ogląda się z przyjemnością. Dlatego też polecam ten tom, jak i całą serię,
Waszej uwadze. Dobra, przygodowo-sensacyjna opowieść w westernowych klimatach
gwarantowana.
Komentarze
Prześlij komentarz