Lucky Luke #38: Mama Dalton - René Goscinny, Morris

GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE…


… tam Mama Dalton da radę – po przeczytaniu tego tomu „Lucky Luke’a” taka parafraza znanego wszystkim przysłowia nikogo chyba nie zdziwi. Szczególnie, że ta staruszka niejednemu młodemu może pokazać gdzie raki zimują. A wszystko co robi, robi w absolutnie genialnym stylu.


Każdy ma matkę. Nawet ktoś taki, jak Daltonowie, choć Lucky Luke nigdy by się tego nie spodziewał. Kiedy kolejne zlecenie, ochrona konwoju pieniędzy, kończy się bezpiecznym dowiezieniem transportu dp Cactus Junction, najszybszy kowboj na Dzikim Zachodzie postanawia nieco odpocząć. Okazuje się jednak, że właśnie tu żyje Mama Dalton, staruszka, będąca miejscową atrakcją. Na jej utrzymanie składa się cała mieścina, kobiecina natomiast chodzi wszędzie z bronią i „okrada” sklepy z potrzebnych jej produktów, nie chcąc czuć się zdana na łaskę innych. Spotkawszy Luke’a, informuje o tym w liście swoich synów, a ci, jak na nich przystało, uciekają z więzienia by zająć się swoim największym wrogiem. Co czeka na nich w domu? Zaradna mama, gorące zupki, kryjówki i… kłopoty. Bo przykuty do jednego z Daltonów pies Bzik nie przypada do gustu (i to z wzajemnością) kotu staruszki, a obecność synków sprawia, że kobieta schodzi na złą drogę. Pomaga ukryć się swoim pociechom (które zresztą co chwila poucza), zaczyna prawdziwe napady… Lucky Luke wie, że Daltonowie są w okolicy, jak jednak ma poradzić sobie tym razem, kiedy będzie musiał stawić czoła sympatycznej, ale wciąż niebezpiecznej kobiecie?


„Lucky Luke” i René Goscinny to idealne połączenie. Ten tom, swoją drogą jeden z najlepszych, jakie czytałem, a za sobą mam już dobrych kilkanaście albumów, jest na to kolejnym dowodem. Zabawny, pomysłowy, świetnie poprowadzony, pełen znakomitych dialogów, scen i żartów, wciąga i nie sposób odłożyć go przed skończeniem lektury. Cóż, taki jest właśnie urok klasyki, współczesne komiksy tego typu, nawet jeśli bardzo udane, nadal mimo wszystko nie mogą się równać z tym, co przed laty zrobili mistrzowie gatunku.

 

Ale czy po Goscinnym można by się było spodziewać czegoś innego? Prace ojca „Asteriksa”, „Mikołajka” i wielu innych znakomitych serii, nawet jeśli wykazywały spadek formy, były znakomite, a ”Mama Dalton”, jak już wspominałem, należy do najlepszych tomów „Luke’a”. A co za tym idzie zabawa jest naprawdę świetna. Podobnie zresztą jak szata graficzna w wykonaniu Morrisa, twórcy postaci najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie. Ta prosta, cartoonowa kreska nigdy nie straci swojego uroku. Często już same ilustracje potrafią bawić, bywają też bardzo klimatyczne (sceny z pożarem więzienia), ale przede wszystkim są idealne do tej opowieści – i mają w sobie to coś, co wymyka się słowom.


Całość natomiast to po prostu bardzo dobry komiks humorystyczny dla czytelników w każdym wieku. Budzący sentymenty i poprawiający humor. Jak zawsze polecam gorąco, bo zabawa w towarzystwie Lucky Luke’a jest tradycyjnie bardzo udana.


A wydawnictwu Egmont dziękuję za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.


Komentarze