WSZYSTKO
MOŻE CIĘ ZABIĆ
Kiedy miałem kilkanaście lat
przeżywałem fascynację thrillerami. Wtedy jeszcze dzieła z tego gatunku wydawały
mi się świeże, niekoniecznie dobrze napisane, ale w tym wieku nie szukałem
wielkich wartości literackich, tylko mocnych doznań. W ten też sposób poznałem
film „Kolekcjoner kości” – lata jednak minęły, zanim w moje ręce trafiły
powieści autora jego pierwowzoru. Czy zachwycił mnie czymś szczególnie? Nie,
ale okazał się dobrym wyrobnikiem, piszącym poprawne książki, a to i tak
więcej, niż ma do zaoferowania przerażająca większość współczesnych pisarzy
zajmujących się kryminałami i thrillerem. I dokładnie taka jest też najnowsza
powieść Deavera, całkiem niezła i oferująca udane i klimatyczne momenty.
Do zabicia człowieka może posłużyć
dosłownie wszystko – wystarczy wiedzieć, jak tego użyć. Każdy o tym wie, ale na
co dzień nikt z nas nie przywiązuje do tego większej wagi. Mordercy kojarzą się
nam z bronią palną czy białą, truciznami, bombami… Nie do końca jednak
słusznie. Już wkrótce ma się o tym przekonać detektyw Amelia Sachs, która w
centrum handlowym na Brooklynie stara się schwytać mordercę. Mężczyzna, NS 40,
jak nazywają go funkcjonariusze zajmujący się sprawą, zabił nocą człowieka na
budowie, udało się go wyśledzić, ale zgubił im się w tłumie. Kiedy są już
bliscy złapania go, dochodzi do wypadku. W mechanizm schodów ruchomych wpada
mężczyzna, Sachs rusza na pomoc, NS 40 ucieka, a to dopiero początek. To,
bowiem, co wyglądało na przypadkowe zdarzenie, okazuje się być pierwszym z
serii ataków. Do śledztwa włącza się partner Sachs, Lincoln Rhyme, jednak
obojgu przyjdzie się zmierzyć z seryjnym mordercą, który do swych zbrodni
wykorzystuje przedmioty codziennego użytku. Niewinne rzeczy zmieniają się w
śmiercionośną broń, ofiarą może być każdy, a czas ucieka…
Podoba mi się zamysł tego
thrillera. Fakt, że ludzie giną od przedmiotów tak zwyczajnych, że przestali
postrzegać je jako zagrożenie ma w sobie niemalże ironiczny podtekst, ale
jednocześnie potrafi przerazić. Ludzie życie jest kruche, to wiemy, wiemy też,
że metod na odebranie go jest mnóstwo, ale wypunktowanie tych najmniej
oczywistych, a przecież łatwych, potrafi poruszyć. Szkoda więc, że u Deavera
podobne zamachy bywają przekombinowane – większą siłę miałaby zwyczajna
prostota. Na szczęście autor nie robi tego zbyt często.
Fabularnie „Pocałunek stali” jest
więc niezły, ma też klimat i potrafi wciągnąć. Nie zaskakuje jakoś szczególnie
bardzo, niemniej to udany thriller. Prosto napisany, lekki i szybki w odbiorze,
momentami emocjonujący i dobrze poprowadzony. Czyta się go przyjemnie, nie mogę
też nie docenić porównań typu „dostrzegła podejrzanego ze swojego czerwonego
jak krew tętnicza forda”, miłośnicy dreszczowców i prozy Deavera będą więc
zadowoleni. Im powieść mogę polecić z czystym sercem.
Komentarze
Prześlij komentarz