Pocałunek stali - Jeffery Deaver

WSZYSTKO MOŻE CIĘ ZABIĆ

Kiedy miałem kilkanaście lat przeżywałem fascynację thrillerami. Wtedy jeszcze dzieła z tego gatunku wydawały mi się świeże, niekoniecznie dobrze napisane, ale w tym wieku nie szukałem wielkich wartości literackich, tylko mocnych doznań. W ten też sposób poznałem film „Kolekcjoner kości” – lata jednak minęły, zanim w moje ręce trafiły powieści autora jego pierwowzoru. Czy zachwycił mnie czymś szczególnie? Nie, ale okazał się dobrym wyrobnikiem, piszącym poprawne książki, a to i tak więcej, niż ma do zaoferowania przerażająca większość współczesnych pisarzy zajmujących się kryminałami i thrillerem. I dokładnie taka jest też najnowsza powieść Deavera, całkiem niezła i oferująca udane i klimatyczne momenty.


Do zabicia człowieka może posłużyć dosłownie wszystko – wystarczy wiedzieć, jak tego użyć. Każdy o tym wie, ale na co dzień nikt z nas nie przywiązuje do tego większej wagi. Mordercy kojarzą się nam z bronią palną czy białą, truciznami, bombami… Nie do końca jednak słusznie. Już wkrótce ma się o tym przekonać detektyw Amelia Sachs, która w centrum handlowym na Brooklynie stara się schwytać mordercę. Mężczyzna, NS 40, jak nazywają go funkcjonariusze zajmujący się sprawą, zabił nocą człowieka na budowie, udało się go wyśledzić, ale zgubił im się w tłumie. Kiedy są już bliscy złapania go, dochodzi do wypadku. W mechanizm schodów ruchomych wpada mężczyzna, Sachs rusza na pomoc, NS 40 ucieka, a to dopiero początek. To, bowiem, co wyglądało na przypadkowe zdarzenie, okazuje się być pierwszym z serii ataków. Do śledztwa włącza się partner Sachs, Lincoln Rhyme, jednak obojgu przyjdzie się zmierzyć z seryjnym mordercą, który do swych zbrodni wykorzystuje przedmioty codziennego użytku. Niewinne rzeczy zmieniają się w śmiercionośną broń, ofiarą może być każdy, a czas ucieka…


Podoba mi się zamysł tego thrillera. Fakt, że ludzie giną od przedmiotów tak zwyczajnych, że przestali postrzegać je jako zagrożenie ma w sobie niemalże ironiczny podtekst, ale jednocześnie potrafi przerazić. Ludzie życie jest kruche, to wiemy, wiemy też, że metod na odebranie go jest mnóstwo, ale wypunktowanie tych najmniej oczywistych, a przecież łatwych, potrafi poruszyć. Szkoda więc, że u Deavera podobne zamachy bywają przekombinowane – większą siłę miałaby zwyczajna prostota. Na szczęście autor nie robi tego zbyt często.


Fabularnie „Pocałunek stali” jest więc niezły, ma też klimat i potrafi wciągnąć. Nie zaskakuje jakoś szczególnie bardzo, niemniej to udany thriller. Prosto napisany, lekki i szybki w odbiorze, momentami emocjonujący i dobrze poprowadzony. Czyta się go przyjemnie, nie mogę też nie docenić porównań typu „dostrzegła podejrzanego ze swojego czerwonego jak krew tętnicza forda”, miłośnicy dreszczowców i prozy Deavera będą więc zadowoleni. Im powieść mogę polecić z czystym sercem.

Komentarze