Z literackimi debiutami różnie
bywa: czasem pozostają najlepszą pozycją w dorobku pisarza, choćby nie wiadomo
ile stworzył potem znakomitych dzieł, a czasem lepiej jest o nich zapomnieć.
Pomiędzy tymi granicami rozciąga się nieskończona przestrzeń dzieł doskonale
nijakich, przeciętnych i dobrych. A jaka jest pierwsza powieść Phillipa Lewisa?
Udana. I to bardzo. Pełna, treściwa i intrygująca, mogąca stanowić zapowiedź
naprawdę ciekawej literackiej kariery.
Old Buckram to mieścina położona
wysoko w Appalachach. Miejsce ciche, spokojne, niemalże puste, pełne przy tym
zabobonów, własnych małych i dużych tragedii, smutków i radości. A także obszarów
niezwykłych, jak choćby Barrowfields – ziemia przeklęta, na której nie rośnie
nic poza mchem pokrywającym to, co naiwni mieszkańcy biorą za prastare groby. To
tu właśnie, powraca ojciec nienarodzonego wówczas jeszcze Henry’ego Astera, głównego
bohatera powieści. Wraz z ciężarną żoną zamieszkuje w ponurym domu na zboczu. Tu
Henry przychodzi na świat, tu też dorasta i mierzy się z konsekwencjami tragedii,
która sprawia, że ojciec porzuca Appalachy. Syn też idzie w jego ślady, ale nie
tak łatwo jest opuścić ziemię przeklętą…
Historia o dorastaniu. Rozliczenie z
traumami. Sentymentalna podróż do dzieciństwa. I odarte ze złudzeń spojrzenie
na życie w małej mieścinie. Jest tu coś z horroru, ale to nie horror. A jeśli już
to o tym, co kryje się w nas samych; horror psychologiczny, nie paranormalny. Z
tym, że te elementy mimo wszystko pozostają na dalszym planie. Co zatem wysuwa
się na prowadzenie?
Nieskomplikowana historia o ludziach,
ich życiu, dramatach, z jakimi muszą się mierzyć i przeszłości, od której
niełatwo jest się uwolnić. Prostota całości okazuje się jednak wielką zaletą
debiutu Lewisa, bo pozwala mu snuć niniejszą opowieść z o wiele szerszej
perspektywy. Podobnie, jak to robią John Irving czy Philip Roth (a w
literaturze popularnej Stephen King), Lewis często zbacza z głównej ścieżki
swej historii, obudowując ją nieistotnymi z pozoru elementami. Nie udałoby się
to gdyby autor nie operował bardzo dobrym stylem. Dzięki niemu treść nie jest
rozwlekła, a to co prezentuje jest pełne i treściwe, a odbiorca chętnie zanurza
się w to wszystko.
Oczywiście jakościowo „Ziemia
przeklęta” nie dorównuje pracom Rotha i najlepszym dokonaniom Kinga oraz
Irvinga, niemniej okazuje się być bardzo ciekawym głosem na rynku. I nawet
jeśli ta powieść nie należy do najwyższej literackiej półki, naprawdę warto ją
poznać. Polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz