MIĘDZY
MŁOTEM A KOWADŁEM
Nigdy nie spodziewałbym się, że
jakaś współczesna nowa seria superhero, szczególnie taka powielająca schematy
znane z niezliczonej ilości dzieł tego gatunku, zdoła mnie jeszcze zachwycić, a
jednak. Osadzony w realiach Wierd Fiction „Czarny młot” okazał się niesamowitym
przeżyciem, pełnym sentymentalnej tęsknoty za komiksami z czasów Złotej Ery i
groszowych powieści noir oraz olschoolowej fantastyki, gdzie scenarzysta
wszelką ewentualną wtórność przekuwa w poruszający hołd oddany klasyce. Drugi
tom był więc jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów ostatniego
okresu, ale nie zawiodłem się na nim. I właściwie jedyne, co mogę mu zaliczyć
in minus to fakt, że znów muszę czekać na kolejną część.
Jeszcze dziesięć lat temu mieli
wszystko, uwielbiał ich cały świat, teraz żyją na farmie, gdzie nikt nie ma
pojęcia, że byli superbohaterami i wiodą marny żywot więźniów własnego domu. Po
tragicznej w skutkach walce ze swoim największym wrogiem zostali uwięzieni w
miejscu, którego nie znali, bez szans na wydostanie się, zmuszeni udawać jedną,
wielką rodzinę. Mimo goryczy, która zaczęła się wsączać w ich serca, wciąż
starali się znaleźć ratunek. Na próżno.
Teraz jednak sytuacja się zmieniła.
Do ich świata przybywa córka Czarnego Młota, niestety w wyniku ostatnich
wydarzeń straciła pamięć. Nie całą, wie co działo się w przeszłości, wie nawet
jak doszło do tego, że zaczęła ich szukać, jednak jedna rzecz pozostaje dla
niej niewiadoma – w jaki sposób udało jej się tutaj dostać. Sytuacja zaczyna
rodzić złość wewnątrz grupy, jednakże wraz z pojawieniem się tej nowej nadziei,
herosi wierzą, że w końcu uda im się wrócić do domu. Póki co jednak nawet córka
Czarnego Młota staje się więźniem farmy i nikt właściwie nie wie, co teraz
począć…
Co w tej serii jest tak
znakomitego? Na pierwszy rzut oka nic, bo scenarzysta swoją opowieść posklejał
z gatunkowych schematów, na dodatek schematów, które inni twórcy wykorzystali
już w podobnego typu komiksach nie raz. A jednak „Czarny młot” jest po prostu
rewelacyjny. Może dlatego, że scenarzysta stworzył go z miłości do dawnych
komiksów i do tej miłości w czytelniczych sercach się odwołuje? Pewnie tak, ale
jednocześnie udało mu się wycisnąć ze starych historyjek obrazkowych to co
najlepsze i znów tchnąć w nie życie. Poszedł przy tym pod prąd, rezygnując z nowoczesności
(no prawie, ale to tylko dodaje im uroku i kontrastu), za to starając się dodać
całości jak najwięcej realizmu. Wyszło z tego dzieło znakomite, balansujące na
granicy oldschoolowej Science Fiction, horroru ze złotych lat tego gatunku,
komiksu superhero Złotej Ery i wielu, wielu innych. Co chwila autor puszcza
przy tym oko do czytelników obeznanych z komiksami, tworząc własne wersje najsłynniejszych
bohaterów i bawiąc się znanymi motywami.
I wychodzi mu to wspaniale. I wspaniała
jest też szata graficzna, mocno czerpiąca zarówno z klasyki gatunku, jak i prac
Mike’a Mignoli, ojca „Hellboya”. Do tego dochodzi prosty, ale rewelacyjnie
dobrany kolor i znakomite, pełne dodatków wydanie. Jeśli więc szukacie dobrego
komiksu, jeśli macie dość superbohaterkisch opowieści i chcielibyście
przeczytać coś świeżego w tym temacie, nie wahajcie się ani chwili i koniecznie
sięgnijcie po „Czarny młot”. Może to i niepozorna seria, ale jednocześnie to
jeden z najlepszych tytułów dostępnych na naszym rynku.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz