NAJSZYBSZA
POCZTA NA DZIKIM ZACHODZIE
W najnowszym tomie „Lucky Luke’a”,
tytułowy bohater, najszybszy kowboj na Dzikim Zachodzie, który strzela
szybciej, niż jego cień, musi zmierzyć się z… najszybszą pocztą. Jak więc można
się spodziewać, akcja nie zwalania tempa ani na sekundę, bohaterowie gnają na
złamanie karku, a kolejne dowcipy padają z prędkością kul wyrzucanych z
karabinu maszynowego. Ale skończmy z tymi naprędce wymyślanymi określeniami
powiązanymi z szybkością i przyjrzyjmy się samemu albumowi.
W Waszyngtonie trwa świętowanie,
ponieważ Kalifornia została przyłączona do USA, niestety jest jedne problem. Podróż
tam trwa tam tak długo, że nawet z jajek zdążają wykluć się kury, więc jak mają
tam na czas dotrzeć najświeższe rozporządzenia? Dlatego też zostaje ogłoszony
konkurs, kto znajdzie sposób dostarczania poczty w dziesięć dni, wygra 50 000 $,
a jeśli nikomu się to nie uda, nagroda przypadnie Pacific Railway, by zbudowano
tam linię kolejową. Zadania podejmuje się William Russel który zakłada firmę
kurierską Pony Express. Jednakże władze Pacific nie chcą, by wygrana trafiła do
kogoś innego, niż oni. Dlatego są gotowi na wiele, byle tylko zniechęcić
wszelkich potencjalnych konkurentów. Jedyną nadzieją jest dla Russela Lucky
Luke, ale czy on będzie w stanie podołać nowemu wyzwaniu?
„Pony Express”, jak wszystkie
pozostałe tomy „Lucky Luke’a” to kawał dobrego komiksu rozrywkowego. Klasyki
gatunku, która po dziś dzień pozostaje tak samo atrakcyjna, co przed laty,
wciąż bawiąc dużych i małych. Nawet tych, którzy tak, jak ja nie znoszą
westernów i tylko okazjonalnie dadzą się uwieść jakiemuś dziełu tego typu.
Ale przecież, mimo całej tej
gatunkowej otoczki, „Lucky Luke” to przede wszystkim komedia przygodowa, w
której głównie chodzi o to, by rozbawić czytelnika. Czy to słownie, rysunkowo
czy sytuacyjnie. Akcja i kolejne wydarzenia służą przede wszystkim temu, by
generować kolejne żarty – i spajać je. Ale nie bójcie się, fabuła nie została
potraktowana pretekstowo, przygody bohaterów zawsze są ciekawe, a przy okazji
autorzy nigdy nie szczędzą nam satyry, który przypadnie do gustu starszym
odbiorcom serii.
Podobnie jest z szatą graficzną.
Cartoonowa, czysta kreska i prosta kolorystyka głównie zawsze przyciąga
dziecięcy wzrok, ale i dorośli docenią
klasyczne ilustracje Morrisa, człowieka, który Lucky Luke’a stworzył. Ich
klimat, urok i znakomite wykonanie są nie tylko ponadczasowe, ale i ponad
podziałami wiekowymi. To zresztą zaleta klasyki, współcześnie rzadko zdarzają
się tego typu dzieła, a szkoda.
Dobrze jednak, że mamy takie serie,
jak „Lucky Luke” właśnie, czy „Smerfy”. Pozostaje mieć też nadzieję na kolejne
wznowienie „Asteriksa”, póki co jednak cieszymy się tym, co mamy, a jest czym.
„Pony Express” to bowiem udany komiks i polecam go każdemu miłośnikowi
najszybszego kowboja na świecie, dobrych, europejskich serii humorystycznych i
komiksów, które bawią w naprawdę dobry sposób.
A wydawnictwu Egmont dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz